niedziela, 27 grudnia 2009

Kpin z instrukcji ciąg dalszy

Kpiłem już jakiś czas temu z instrukcji obsługi do prysznica (http://www.helaq.net.pl/2009/12/instrukcja-obsugi-do-prysznica.html), ale okazuje się, że coś może ją przebić.

Otóż kupiłem niedawno telewizor, ba... telewizorek po prostu: mały, 14 calowy odbiornik znanej holenderskiej firmy. Prosty w obsłudze jak cep, żadnej filozofii, co potwierdza instrukcja - tylko 12 stron, z czego spora część to różnej maści "disklajmery". Ach, zapomniałbym dodać: 12 stron po polsku, z tym że instrukcje są w 18 językach, co daje nam skromne 216 stron plus okładki, spis treści, schemat etc.

I znowu można powiedzieć, że się czepiam - zresztą wcale nie neguję potrzeby dołączenia instrukcji - ale cała książka o niczym?? I pomyśleć, że mamy XXI wiek, nawet w Polsce ponad 50% ludzi korzysta z internetu - nie można po prostu do telewizora dołączyć małej kartki z instrukcją skąd ściągnąć dokumentację? I nie przekonuje mnie argument o osobach w podeszłym wieku, bo to chyba żaden problem, żeby taka książka z instrukcją była "na wyposażeniu" sklepu i na życzenie np. kserowana. To wszak tylko 12 stron A5...
 
 
Poniżej kilka komentarzy z poprzedniej lokalizacji tego bloga:

PN:
Instrukcja musi być - takie są przepisy


Helaq:
ale żaden przepis nie stanowi w jakiej formie i na dodatek nie mówi o tym, że ma ona być głupia i mieć negatywny wpływ na środowisko :) Ja wiem, że wielokrotnie bardziej sama produkcja telewizora to środowisko niszczy, ale po co dodawać do tego jeszcze tę idiotyczną książkę?

AB:
Prawo, tylko prawo. W socjaliźmie państwo nakazuje, żeby była instrukcja - to jest. W krajach gdzie ostało się trochę wolności producent woli się zabezpieczyć przed procesem ze strony użytkownika, który np. może bezczelnie się tłumaczyć, że nie wiedział, że telewizor nie służy do suszenia ubrań. Producent redukuje koszty i logistykę zamawiając jedną książeczkę, którą wkłada w fabryce do pudełek niezależnie gdzie produkt pojedzie. Twój pomysł z instrukcją w sklepie kserowaną jest logistycznie nie do przyjęcia - sprzęt się zmienia, instrukcje też - jak wyobrażasz sobie mechanizm, któryby zapewnił producenta, że kserówka w sklepie będzie aktualna i odpowiadająca modelowi sprzedanemu?

Helaq:
to była tylko luźna propozycja, a temat jest kontynuacją jednego z poprzednich wpisów. Po prostu boli mnie to ewidentne marnotrawstwo, a wcześniej napisałem, co o takiej redukcji kosztów myślę (raczej mało pochlebnie ;)). I jeszcze a propos aktualności instrukcji: ta do telewizora, o której pisałem, jest instrukcją uniwersalną do całego szeregu odbiorników tej firmy i nie ma w niej nic specyficznego dla tego konkretnego modelu. Mało tego - nawet rysunki są inne, a menu OSD jest już zupełnie inne. Tak więc ta papierowa instrukcja służyć może wyłącznie do podtarcia...


MC:
Bo nie sprawdziłes gdzie ten telewizor był wyprodukowany. Przypuszczalnie Chiny lub Tajwan. W instrukcji dla nich jest jeszcze zawarte: czyścić ekran suchą powtarzam suchą szmatką, nie polewać wodą z wiadra. To taki drobny żarcik. Ale prawda jest taka, że dla starszych osób instrukcja musi być prosta jak konstrukcja młotka. Im bardziej bedzie skomplikowana tym więcej beda mieli zgloszeń, że "telewizor nie działa"

 
[opublikowane pierwotnie 2007-11-27]

sobota, 26 grudnia 2009

Czas na fotoblog

Ostatnio naszło mnie na odgrzebywanie starych zdjęć do tego stopnia, że wydłubałem z szafy dawno nieużywany aparat. Pomyślałem też, że skoro tak, to czas na założenie fotobloga - raz, żeby nie mieszać oderwanych czasem od rzeczywistości zdjęć z pisaniną o rzeczach, które mnie poruszają, a dwa, bo może to mnie zdopinguje do tego, żeby maszyna nie wylądowała znowu w szafie? :)

Zapraszam więc nie tylko do czytania, ale i do oglądania zdjęć, które od czasu do czasu będę wrzucał na http://foto.helaq.net.pl/

Na razie będę tam się pojawiały pewnie stare zdjęcia, ale za kilka dni przyjdzie czas na nowsze.
Taką w każdym razie mam nadzieję :)

wtorek, 22 grudnia 2009

Fiat się rehabilituje?

Poprzednio odgrażałem się, że jeśli nie będzie pozytywnego odzewu z jakiegoś serwisu Fiata, to po prostu podkabluję ich do GIODO za naciąganie ludzi na zapisywanie swoich danych osobowych, ale na szczęście się odezwali (na szczęście, bo wcale nie mam ochoty się z nikim użerać). Namarudziłem wcześniej, więc muszę przyznać wszem i wobec, że Viamot częściowo zrehabilitował się za pomocą pewnej miłej pani, która zadzwoniła nawet dwa razy, zapraszając mnie na wizytę w serwisie.

... cóż, niektórzy twierdzą, że jestem malkontentem, więc nie mogę ich zawieść: kto tam pracuje, że najbardziej fachowa ponoć osoba w serwisie stwierdziła, że nigdy nie spotkała się z takim przypadkiem, żeby pasy bezpieczeństwa w tym modelu były zbyt krótkie, aby zamontować fotelik dla dziecka? Jeden telefon do zwykłego warsztatu jakieś czterdzieści razy mniejszego od tego autoryzowanego wyjaśnił sprawę: podobno to się zdarza nie tak rzadko i gość zaoferował mi wymianę pasów na dluższe (ma nawet kilka na stanie) - z innego samochodu. Mniej więcj 4-5 razy taniej i od ręki.
Hm, szkoda, że kierownik serwisu autoryzowanego w takim razie nie zdobędzie fachowej wiedzy, jak to naprawdę brakuje jakichś 10 cm, żeby zapiąć fotelik mojego dziecka, bo nie pojechałem do żadnego serwisu. Doszedłem do wniosku, że i tak czas na nowy fotelik. Pasuje.

sobota, 19 grudnia 2009

Instrukcja obsługi do prysznica

Kupiłem onegdaj słuchawkę prysznicową. Słuchawka jak słuchawka, ekstazy nie przeżyłem, lekkie zdziwienie dopiero nastąpiło, gdy zerknąłem do już pustego pudełka - w środku była instrukcja obsługi/montażu. Skromne 18 stron. To się nazywa ochrona środowiska! 18 stron A5 liter, ślimaczków, szlaczków, umlautów i innych egzotycznych znaków, wśród których ciężko natknąć się na coś po polsku. Czyż to nie absurd? Owszem, wiem, że bywa gorzej, np. instrukcja do żelazka miała ze dwa razy tyle kartek. Ba, zawsze to lepiej niż polietylenowe opakowania u konkurencji, to się przynajmniej rozłoży, ale to po prostu przykład pewnych działań moim zdaniem idiotycznych. I nie lekceważyłbym tych kilku kartek, bo przy deklarowanych obrotach tej firmy zbliżających się do miliarda euro, można sobie już wyobrazić ile papieru na te bzdety poszło. Tak, wiem, zawsze można powiedzieć, że to papier makulaturowy etc. Wolę jednak, żeby z tej makulatury zeszyt zrobili lub papier toaletowy, bo przynajmniej jakiś pożytek będzie.

To wszystko niby bzdura, ale mam powód, żeby o tym pisać - brak troski o środowisko (i nie pomoże tu mydlenie oczu w korporacyjnych oficjalnych deklaracjach) niejednokrotnie idzie w parze ze swoistą pazernością wielu firm, posuniętą wręcz do jakiegoś kosmicznego absurdu. Bo innego uzasadnienia dla takiej praktyki, w której chyba zresztą przodują producenci sprzętu AGD/RTV, po prostu nie widać: drukuje się raz tę idiotyczną instrukcję, jeszcze pewnie na dodatek gdzieś w Mołdawii i pakuje do pudełek rozsyłanych po całej kuli ziemskiej. Zawrotna oszczędność na pudełku - rzędu kilkunastu centów, jak mniemam, co daje pewnie jakieś kilkadziesiąt tysięcy rocznie w skali firmy. I to mnie właśnie wkurza - dla takich pieniędzy, zupełnie nieistotnych w skali korporacji, wycina się kolejne drzewa, zlewa toksyny do rzek, zwalnia kolejnych kilkuset pracowników etc...

[Opublikowane pierwotnie 2007-03-07]

wtorek, 15 grudnia 2009

Fiat a dane osobowe

Właśnie przeczytałem niusa o dobrych wynikach sprzedaży Fiata w ostatnim okresie (http://motoryzacja.wnp.pl/fiat-w-polsce-sprzedaje-ciagle-duzo,96777_1_0_0.html), zresztą pisze się o tym dość dużo w prasie ostatnio. Generalnie mam dużo sympatii do tej firmy, ale po dzisiejszym dniu zacząłem się zastanawiać, co czeka szczęśliwych dziś nabywców tych pojazdów, gdy zaczną się na przykład psuć. Nie bez powodu.
Trzy dni temu opisałem dziwne (moim skromnym zdaniem) praktyki dot. zbierania danych przez jeden z autoserwisów (i dilera zarazem) Fiata w Krakowie. Cóż, klientów mają najwyraźniej w poważaniu, bo nikt się nie pokwapił z odpowiedzią, ale o tym kiedy indziej. Ponieważ nie lubię, gdy się mnie traktuje jak powietrze, szczególnie, gdy chcę zostawić tym ludziom jakieś pieniądze, postanowiłem się nie szarpać z lokalnym serwisem, tylko bezczelnie i złośliwie zadzwoniłem do Fiata (chciałem napisać "do centrali", ale w sumie nie piszą, czy infolinię obsługuje centrala w Bielsku, czy biuro w Warszawie). Zanim jednak wziąłem do ręki telefon, postanowiłem że napiszę maila, bo generalnie tak wolę. Zonk - na stronie "Kontakt" na fiat.pl nie ma kontaktowego adresu e-mail - jest tylko formularz kontaktowy (do którego i tak trzeba ze trzy stopnie pokonać po drodze), a tam... Matkoboskoczęstochowsko, formularz z Viamotu wysiada przy tym:

O nie, na to nie dam się nabrać, więc po prostu zadzwoniłem. Owszem, Pani z infolinii spokojnie przyjęła wszystkie moje żale i pytania, jednak w Fiacie ktoś ma chyba generalnie większy problem ze zbieraniem danych osobowych, bo aby uzyskać odpowiedź na pytanie dotyczące wykonania drobnej usługi w serwisie, musiałem podać:
- imię i nazwisko,
- adres e-mail,
- telefon,
- kod pocztowy,
- numer nadwozia samochodu (to akurat zrozumiałe)
- informację czy jestem właścicielem (?),
- numer rejestracyjny (what?!)
     ...a po tym wszystkim zapytano mnie jeszcze o adres korespondencyjny. Tu już nie zdzierżyłem i stwierdziłem, że to już chyba gruba przesada. To jest już trochę chore - ja chciałem tylko dowiedzieć się o cenę usługi, a trwa to już trzeci dzień i próbowali wyciągnąć połowę moich danych  osobowych :/
    Na razie to jakoś przetrawiłem, ale szlag mnie trafi dopiero, jesli jutro się ktoś z Fiata nie odezwie... Nie jestem mściwy, ale napiszę sobie do GIODO, a co mi tam...


    PS.: Próbowałem, tak z ciekawości, znaleźć jakiś adres korespondencyjny do Fiata. Długo szukałem, aż oświeciło mnie, żeby zerknąć do noty prawnej, gdzie łaskawie ktoś go dopisał na końcu. Szkoda, że nie w sekcji "Kontakt" :P

    poniedziałek, 14 grudnia 2009

    Kartoflana kraina

    Uprzedzam, poniżej jest tekst sprzed bez mała 3 lat. Strasznie byłem wtedy zniesmaczony polskim życiem publicznym i polityką w szczególności. Dzisiaj chyba bym tego tekstu nie popełnił, bo po prostu przestałem jakiś czas temu polityką i sprawami pokrewnymi się interesować, wiadomości prawie nie oglądam, prasę codzienną również czytam wybiórczo. Naprawdę da się bez tego żyć i naprawdę człowiek się mniej denerwuje, nie dyskutuje z telewizorem etc. :)
    Poniższy tekst jednak przypominam jako świadectwo chwili, nastroju w popapranych miesiącach "IV RP". W końcu blog to również swoisty pamiętnik, prawda? A zresztą, niedługo kolejne wybory będą, to tekst będzie jak znalazł na czas kampanii wyborczej :)

    Wiadomości oglądam sporadycznie, a w gazetach codziennych (również coraz rzadziej czytanych) omijam trzy pierwsze strony szerokim łukiem, bo na wymioty mi się zbiera, gdy czytam o kolejnej kartoflano-teczkowej aferze, a gdy słyszę te mlaskające półtora metra, to mnie skręca.

    Nie ja pierwszy, w końcu Rynkowski już w ubiegłej dekadzie śpiewał "weźcie sobie chłopaki ten kraj". Przynajmniej wiemy, kto zawinił, bo w końcu sobie wzięli...
    A zresztą, co ja się będę rozpisywał, nie ja jeden tak myślę - pewnie większość już to widziała, ale tekst jest tak pyszny i prawdziwy, że nie można go chociaż nie podlinkować. Autorem jest Matka Kurka, a tutaj jest rzeczony tekst (blog): Wyjątkowy rok
    Aha, zapomniałbym: "Szkło kontaktowe" właśnie obchodzi jubileusz 500 odcinków. Panowie - dziękuję i proszę o jeszcze.


    Cóż, ostatnio te wszystkie newsy drażnią mnie nawet przepuszczone przez filtr "Szkła", więc i to rzadko oglądam, ale życzenia aktualne :)

    [opublikowane pierwotnie 22.02.2007 r.]

    niedziela, 13 grudnia 2009

    Masz pytanie do serwisu? Zarejestruj się...

    Różne głupie i dziwne rzeczy już w internecie napotkałem, ale przyznam, że to, co przed chwilą wysłała do mnie jedna firma trochę zbiło mnie z tropu :S

    W skrócie historia jest taka, że muszę zmienić w samochodzie pasy bezpieczeństwa na dłuższe, aby zamontować fotelik dla dziecka. Wysłałem więc do kilku krakowskich autoserwisów pytanie o możliwość i cenę takiej usługi. Jako, że jest niedzielny wieczór, jedyny kłopot jakiego ewentualnie się spodziewałem, to brak odpowiedzi z któregoś serwisu do połowy tygodnia, jednak lekkie zdziwienie mnie ogarnęło, gdy już po kilku minutach zobaczyłem odpowiedź z Viamotu - krakowskiego dealera Fiata. Po chwili lekkie zdziwienie zmieniło się w spore zdumienie, bo to wcale nie była właściwa odpowiedź, ale dość długi mail z prośbą o... REJESTRACJĘ (sic!). Żeby nie było, że mi się coś pod koniec weekendu porypało, poniżej cytuję to w całości:

    Witaj!
    Na łamach serwisu: http://serwis.viamot.pl/
    zgłoszono zapytanie.
    -----------------------------------------------------------
    Aby zakończyć rejestrację, kliknij proszę: POTWIERDZAM.
    Muszę mieć pewność, że formularz nie został wypełniony
    przez przypadek, lub nie zrobił tego ktoś inny.
    Potwierdzając zgłoszenie,
    zgadzasz się z Polityką Prywatności opublikowaną na łamach
    serwisów internetowych firmy Viamot: Polityka Prywatności
    a w szczególności na przetwarzanie swoich danych osobowych
    w celach marketingowych.
    Rejestracja jest bezpłatna.
    -----------------------------------------------------------
    PRZYPOMINAM:
    Szanuję Twoją Prywatność.

    Nigdy, pod żadną postacią i żadnym pozorem,
    nie udostępnimy nikomu Twoich danych kontaktowych.

    W każdej chwili możesz się wyrejestrować.
    Wystarczy, że zastosujesz się do informacji znajdującej się
    w każdym mailu, jaki zostanie do Ciebie wysłany.

    --
    Viamot SA


    No naprawdę? Rejestracja jest bezpłatna? Wzruszyłem się po prostu... Owszem, wysłałem pytanie przez specjalny formularz, ale pierwszy raz spotykam się z sytuacją, gdy jakaś firma każe mi się zarejestrować w ich bazie tylko po to, żeby móc zadać pytanie o możliwość zostawienia u nich pieniędzy. Nie wiem, kto to wymyślił, ale zdecydowanie powinien zrozumieć, że jest jeszcze kilka serwisów w Krakowie (w tym również autoryzowane Fiata). I naprawdę, za żadne skarby nie zamierzam się rejestrować w żadnej bazie Viamotu. Zastanawiam się jeszcze tylko, czy chce mi się napisać do nich co o tym myślę, czy po prostu ich olać i pojechać do innego serwisu. Choćby do innego miasta - będzie niewiele dalej niż przejazd przez Kraków...

    piątek, 11 grudnia 2009

    Geografia google'owska

    Wpisałem pewną frazę do Googli i wyniki mnie rozłożyły na łopatki. Na screenshocie widoczne są trzy pierwsze wyniki. Wiem, że to nie wina Google, bo ono wszak tylko indeksuje cudze treści, ale jednak mały fail :) 

    To tylko mały przyczynek do dyskusji o jakości informacji i treści dostarczanych przez Google i inne wyszukiwarki lub agregatory treści. Często bowiem zapomina się w zachwycie nad skutecznością Google i spółki, że sami w sobie nie dostarczają treści, a jedynie ją na swój sposób sortują i przetwarzają. Widzimy często tylko czubek góry lodowej, jakim są przepychanki News Corp. i reszty wydawców z Google'ami, ale i na niższym poziomie toczy się dyskusja o to, czego wyszukiwarki nam dostarczają (a to już wynika z czystego niedosytu i niezadowolenia części odbiorców-konsumentów informacji). Żeby nie być gołosłownym, to polecam krótką dyskusję z Blip.pl:

    szuszucp: Popieram wkurzonych wydawców "starych #media.ów" - mi też nie odpowiada to, że pierwsze 3 strony wyników #Google to blogi, a nie artykuły z liczących się gazet. [http://blip.pl/s/25620973]

    vesper: moment, skoro blogi są wyżej, to może te "liczące się" gazety już tak bardzo się nie liczą? ;-) [http://blip.pl/s/25621057]

    sithian: #media A może po prostu w Google wygrywają lepsze treści? [http://blip.pl/s/25621751]

    szuszucp: lepszy jakościowo, czy lepiej indeksowany/częściej linkowany itd.? To nie to samo [http://blip.pl/s/25622122]

    sithian: #media Ktoś broni wydawcom lepiej linkować teksty na swoich stronach? Jeśli chodzi o częstotliwość, to jednak większy ma dużo łatwiej.  [http://blip.pl/s/25623384]

    vesper: zgadzam się z przedmówcą, ale nowoczesne media polegają między innymi na byciu popularnym; a dlaczego coś jest częściej linkowane? [http://blip.pl/s/25622716]
    szuszucp: idąc tym tropem Google niedługo będzie zdominowany przez treści tabloidowe, a osoby szukające merytorycznych treści zostaną z niczym. [http://blip.pl/s/25623689]
    vesper: nie chcę brzmieć pesymistycznie, ale jaki internet i jego użytkownicy, takie wyszukiwarki i inne narzędzia oparte na treści ;-) [http://blip.pl/s/25637692]

    Trochę racji mają i obrońcy prasy i adwokaci Wielkiego Agregatora. Jaka będzie przyszłość? Ostatnie zagrania Murdocha (i wyciągnięta do niego ręka ze strony Microsoftu, który wszak nie robi tego charytatywnie) pokazują, że wojna o przyszłość informacji dopiero się rozpoczyna.


    czwartek, 10 grudnia 2009

    Kursy jasnowidzenia

    Dwóch panów śpiewało kiedyś, że w Krakowie chodzi się z księżycem w butonierce - sympatyczne, choć biorąc pod uwagę to, co dzisiaj zobaczyłem (i to vis-a-vis Cmentarza Rakowickiego), to bardziej pasowałoby stwierdzenie, że z głową w nocniku ;)

    Kursy widzenia aury, jasnowidzenia i wiele innych a nawet wizyty domowe - to musi być wpływ księżyca ;)



    środa, 9 grudnia 2009

    Porównywarka porównywarek

    Czytając prasę codzienną i niecodzienną coraz częściej dochodzę do wniosku, że dziennikarze po prostu nie mają o czym pisać. Well, to był do niedawna główny zarzut w kierunku portali internetowych, ale widać, że ta choroba trapi prasę w ogóle.


    Tu mały wtręt: na przełomie 2006/2007 "Logo" opublikowało artykuł porównujący... internetowe porównywarki cen. W poprzedniej edycji tego bloga był on podlinkowany, ale niestety nie jest już obecnie dostępny on-line.

    Zamiast napisać artykuł na temat tego, czym są i jakie korzyści odniesiemy z korzystania z porównywarek cen, ewentualnie zrobić rzetelne porównanie cen wybranych produktów, autor artykułu w periodyku "Logo" zabrał się za porównanie porównywarek. Dzięki, czekam teraz na porównanie artykułów o porównywarkach :/
    Żenada po prostu, a nie dziennikarstwo.

    BTW, przypomniał mi się stary dowcip o tym, z czego składa się dzida. Otóż dzida składa się z przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia; przeddzidzie składa się przeddzidzia przeddzidzia, śróddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia; przeddzidzie przeddzidzia składa się z przeddzidzia przeddzidzia przeddzidzia, środdzidzia przeddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia przeddzidzia etc...

    [opublikowane pierwotnie: 2007-01-11]

     
    Poniżej komentarz z oryginalnego wpisu:
     
    EP:
    o porządnym analitycznym artykule porównującym biznesowe portale społecznościowe można za to pomyśleć ;-). nie chodzi o analizę samych funkcjonalności, ale również rzeczy bardziej ulotnych - panujących tam stosunków, zależności itp (analiza samych społeczności), oraz rozwoju i perspektyw :-). Całość napisana przez niezależnego obserwatora owych społeczności (a przy okazji członka).

    hmm :-)

    wtorek, 8 grudnia 2009

    A mnie jest żal Zidane'a...

    9 lipca 2006 r. odbył się pamiętny finał MŚ w piłce kopanej, w którym to Zinedine Zidane potraktował z byka pewnego Włocha. Komentarzy było wtedy przeróżnych co niemiara, w przeważającej mierze negatywnych, ale zerknąłem właśnie na swoje zapiski z tego dnia i oczywiście musiałem mieć swoje zdanie :). Oto, co wtedy spłodziłem:

    Żal mi Zizou: owszem, bez dwóch zdań - należała mu się czerwona kartka, ale nikt nie robi takich rzeczy niesprowokowany. Kobiety pewnie tego nie zrozumieją, ale faceci po prostu tak reagują w pewnych sytuacjach (a w każdym razie większość z nas). Chyba większość miała takie sytuacje w życiu, że po prostu dała komuś w twarz (lub niewiele brakowało), bo pewne sytuacje honorowe wymagają strzelenia jakiegoś chama w mordę.

    Myślę sobie, że wielu z nas miało co najmniej raz taką sytuację również w życiu zawodowym. "Klient nasz pan" to dewiza naczelna, ale przecież i w biznesie zdarzają się chamy, a przecież nie o to chyba chodzi, żeby zagubić własną godność w imię wartościowego nawet kontraktu. Nie chodzi oczywiście o to, żeby każdego takuiego traktować z buta, ale twierdzę, że trzeba jednak dbać o swoje. A może się mylę? Jeśli ktoś uważa inaczej, to z chęcią wysłucham (ale ciężko będzie mnie przekonać ;))

    niedziela, 6 grudnia 2009

    Jak to drzewiej w internecie bywało...?

    Naszło mnie, aby na chwilę wrócić do poruszanego już uprzednio ("Niechęć do podtrzymywania kontaktów?") tematu, a zainspirowały mnie jak zwykle komentarze do ww. i sceny z życia pracownika firmy internetowej, o czym na końcu.

    Napisałem wcześniej, że od początku mojego buszowania w sieci staram się korzystać z przydatnych narzędzi, które pomogą utrzymać kontakt ze znaną mi osobiście częścią ludzkości, ale jak, skoro nie było miejsc takich, jak to? Ano, nie było, ale z drugiej strony pod pewnymi względami było łatwiej: nie było komunikatorów lepszych niż uniksowy, shellowy talk, pojawienie się reklamy w internecie spowodowało szok, a spam był zjawiskiem absolutnie marginalnym. No, a poza tym ludzi w sieci było setki razy mniej.

    Narzędzie nr 1: wyszukiwarki osób i adresów e-mail. Ręka do góry: kto pamięta, że wyszukiwarka Onetu miała kiedyś opcję szukania osób? Miała jednak poważną wadę: wyszukiwała tylko osoby zarejestrowane.

    Narzędzie nr 2 miało wprawdzie tę samą wadę, ale za to jego zasięg był ogromny jak na ówczesne czasy - nazywało się to bodaj foureleven.com i była największą bazą osób i adresów na świecie. Udało się nawet mi i mojej rodzinie znaleźć zapomnianą rodzinę i znajomych w USA. Możecie jednak nie szukać tej szukajki pod tym adresem - jakieś 10-11 lat temu wykupiła ją największa wtedy potęga w sieci, czyli Yahoo! i połączyła jej zasoby ze swoimi, a dzisiaj pod tym adresem jakaś nędzna linkownia urzęduje. Zabrali mi takie fajne narzędzie...

    Narzędziem nr 3 nigdy nie miały szans się stać ani Yahoo!Groups, ani jeszcze wcześniejsze "grupki" Netscape'a, a to z tego prostego powodu, że były zamknięte dla szerszego grona. Oczywiście świetnie funkcjonowały i rozwijały się IRC-e wszelkiej maści, a nawet niedoceniany w Polsce NetMeeting, ale web do tego wtedy najwyraźniej jeszcze nie dojrzał. Tym trzecim stał się Bigfoot.com - coś, co na kilka lat zastąpiło mi większość adresów e-mailowych. Założenie konta w domenie bigfoot.com dawało możliwość posiadania jednego, "dożywotniego" adresu pocztowego nawet jeśli co chwila korzystało się z innej poczty - to był w zasadzie tylko permanenty redirect na wybrane konto. Ktoś dzisiaj z czegoś podobnego korzysta, skoro wszyscy mają konta na Gmailu? :)

    A co potem? Posucha. Właściwie do czasu upowszechnienia się się LinkedIn i pojawienia polskich serwisów business networkingowych (ze szczególnym uwzględnieniem Profeo oczywiście :)) nie znalazłem nic godnego uwagi - owszem od lat mam ten sam nr GG, udzielałem się w różnej maści serwisach rozrywkowych, fotograficznych, forach etc., większość adresów e-mail pozostaje bez zmian, ale niedosyt był. A teraz, jak już jest z czego korzystać, to ci, z którymi chcę ten kontakt zachować, jak na złość patrzą na to, jak na raroga :) Może jednak faktycznie trzeba się uzbroić w cierpliwość...?

    Dzisiaj Google stały się największą firmą nowej gospodarki i synonimem wyszukiwarki zarazem, a łącza 512 kb/s zaczynają irytować powolnością, ale kiedyś korzystało się z modemów 2400 kb/s, K56Flex oznaczało niemal II prędkość kosmiczną, Altavista była najlepszą wyszukiwarką pod słońcem, a dokumentów i publikacji szukało się w NorthernLight... Dzisiaj mamy Web 2.0 i business networking. Co będzie za 5, a co za 10 lat? Naprawdę jestem ciekaw tego, jak i tego, co bedzie wzbudzało wtedy wesołość, bo dzisiaj wzbudziłem u kolegów wybuch śmiechu opowieściami o korzystaniu z modemu 9600 kb/s na łączu analogowym ;))
     
    [opublikowane pierwotnie 2007-01-25]

    czwartek, 3 grudnia 2009

    Niechęć do podtrzymywania kontaktów?

    Dzisiaj ponownie odgrzewany temat sprzed bez mała trzech lat (opublikowane pierwotnie 2007-01-09), ale z moich obserwacji wynika, że aż tak dużo się nie zmieniło w tym czasie.

    O czym to ja chciałem dzisiaj? Według różnej maści badań rynkowych ponad 10 milionów ludzi w Polsce uznać można za internautów, czyli więcej niż co trzeci rodak korzysta z sieci [to są dane z 2007 r., aktualne dane pochodzące np. z badania NetTrack, wskazują na niemal 50% penetrację, co daje ponad 14 mln internautów]. Prawie od dziecka mam większy lub mniejszy związek z komputerami, a to oznacza, że sporo moich znajomych również. W Internecie (tak, wtedy jeszcze się to pisało wielką literą, ale kto dzisiaj o tym pamięta?) siedzę niemal od jego początków w tym kraju, a co za tym idzie i internetowych znajomych mam raczej sporo. I najważniejsze: od mniej więcej 15 lat sieć pod różnymi postaciami jest dla mnie jednym z podstawowych narzędzi pracy, a w każdym razie komunikacji, a od kilku lat niemal wszystkie moje kontakty biznesowe dotyczą tego właśnie medium.

    Niejeden czytelnik zada sobie pewnie pytanie, co z tego wynika :) Otóż nie zależy mi na tym, żeby się chwalić (bo i czym? Tym, że mam dwie nogi i potrafię mówić? To prawie tak samo popularne dzisiaj :)), chcę tylko pokazać, że w tym kontekscie temat mojego poprzedniej notki na tym blogu nie wygląda imponująco, nieprawdaż? Posiadam konta i w miarę sensowną sieć znajomych w czterech serwisach typu business networking: na Profeo, na LinkedInGoldenLine i BiznesNet (o kilku pozostałych, gdzie mam po prostu profile nie wspominając), ale przyczyną całej tej wypowiedzi jest to, że tak naprawdę ilość zaproszeń wysłanych do moich znajomych wielokrotnie przekracza rozmiary moich wirtualnych sieci. Nie do końca rozumiem, dlaczego tak jest, mimo że część z nich sama mi to wyjaśniała. Sorry Winnettou, ale jednak nie przekonują mnie te tłumaczenia: brak czasu (na co? Przecież nie zapraszam nikogo do kółka baletowego), niezrozumienie idei (na boga, pomysł jest prosty jak drut, a i tak wysyłam większości skróconą informację o serwisie i kilka argumentów), niechęć do rejestrowania się gdziekolwiek w sieci (autentyczny argument menadżera, dla którego internet jest istotnym narzędziem komunikacji), a czasem po prostu traktowanie tego jak zwykłe zawracanie gitary... Aha, podobał mi się jeszcze jeden argument, że mojego kolegę interesuje specyficzny kierunek rozwoju zawodowego i szuka ludzi tylko z tą branżą związanych, a gdy wskazałem mu możliwość uczestnictwa w zamkniętej, wyspecjalizowanej grupie dyskusyjnej precyzyjnie odpowiadającej tym oczekiwaniom, gdzie dyskusje prowadzą fachowcy i wieloletni praktycy - zamilkł. Może się obraził?

    Zawsze, od lat brakowało mi narzędzi, dzięki którym mógłbym podtrzymać kontakt ze znajomymi prywatnymi i biznesowymi etc., wiem że wielu z tych moich znajomych również, serwisy networkingowe poza tym ułatwiają poszerzenie grona tych znajomych i nawiązanie nowych kontaktów zawodowych, więc o co Wam, kochani, chodzi? A, z góry mówię, że argument niechęci do nowości mnie nie przekonuje - to ten sam internet, a nawet bardziej przyjazny :)
     
    Od czasu opublikowania tego tekstu nastąpiło kilka istotnych zmian, które na pierwszy rzut oka znacząco zmieniły tę sytuację (przede wszystkich pojawienie się i niebywałą popularność Naszej-Klasy), ale czy jest to faktycznie istotna rewolucja w świadomości i mentalności? Cóż, z moich obserwacji wynika jednak, że istotny odsetek użytkowników Naszej-Klasy utożsamia ten serwis z internetem - ich aktywność w sieci ogranicza się WYŁĄCZNIE do NK. I nie są to moje wymysły, ponieważ sam posiadam trochę znajomych, którzy są w miarę aktywni na NK, na której ktoś z rodziny założył im konto, ale poza tym nie mają nawet żadnego konta e-mail (!), o komunikatorach, czy innych formach aktywności w necie nie wspominając. Być może świadectwem pewnego odwrócenia tego trendu i rzeczywistych zmian w postrzeganiu internetu jest niespotykany niemal na skalę światową wzrost liczby rejestracji Polaków na Facebooku, którą możemy obserwować w ostatnich miesiącach? Oby.
     
     
    Na koniec, jak zwykle, garść komentarzy z "poprzednich edycji":
     
    JŻ:
    Witam, Zapewne do tej formy nawiązywania kontaktów trzeba się przyzwyczaić. Przyzwyczajamy się do czegoś około siedmiu lat i to wtedy gdy nam na tym zależy...........Gdy się już do czegoś przyzwyczaisz to działa ono automatycznie. Dobrze jest zadać pytanie na czym Ci zależy w internecie? Do czego w związku z tym się chcesz przyzwyczaić by to działało automatycznie? To jeden ze sposobów podpowiedzi naszym znajomym i rozpoznanie na czym im tak naprawdę zależy. Pozdrawiam

    Helaq:
    Jolu, myślę, że to w tej konkretnej sytuacji zbędne komplikowanie życia - ja tylko pokazuję ludziom proste i wygodne narzędzie, dzięki któremu zawsze będzie mozliwy kontakt ze mną i vice versa. Co najmniej 2-3 razy w miesiącu spotykam się z sytuacją, że ktoś rozsyła masowo informacje, że zmienił nr telefonu, firmę lub adres mailowy. Nie prościej tylko raz założyć profil w podobnym serwisie?


    KT:
    Ja znam ciekawszy przykład: Sprzedawałem znajomym i rodzinie sprawdzony sposób na darmowe rozmowy - jajah. Pomimo założenia kont nadal wolą korzystać z "tańszych wieczorów i weekendów". Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, zwłaszcza jeśli te 'wyprzedzają epokę' - jak mówi Kawasaki: "przeskakują do kolejnego zakrętu". To samo ma miejsce w kwestii gg a jabber.


    WR:
    Krzysiek - mnie też to o czym piszesz nurtuje od dłuższego czasu :-). Pomijając już moich rówieśników….:-) ucieszyłam się kiedy dostałam pod opiekę studentów. Pomyślałam młodzi, otwarci, pasjonaci komputerów …nauczę się od nich czegoś nowego ....jakże się pomyliłam :-) trzeba dużo cierpliwości, samozaparcia, wiele słów użyć, żeby kogoś "przekonać" czy zaprosić do aktywnego korzystania z tego, co jest dostępne w sieci.
    Myślę sobie tak, jak KT. , że do wszystkiego trzeba dojrzeć .... choć pamiętam, co mówił na konferencji Kultura 2.0 Aleksander Bard, że stosujemy stare paradygmaty do nowego świata, w którym to zagościł na dobre nowy podział klasowy (gdzie na szczycie piramidy znajdują się NETOKRACI – wąska elitarna wybrana grupa ludzi).
    W związku z tym czy wiemy tak na dobrą sprawę, w jakim czasie żyjemy i w którym miejscu piramidy jesteśmy? Tak wiem rewolucja technologiczna! I co z tego? Wszystko dopiero przed nami. Każdy będzie musiał się w pewnym momencie sam określić, w jakim miejscu piramidy chce być. Cierpliwości :-)
    Ja jestem dobrej myśli.
    Dla lepszej "orientacji" w temacie podrzucam jeszcze do przemyślenia Wam tekst Pana Bendyka POLAKÓW PORTRET Z SIECI nt. poziomu potencjału modernizacyjnego naszego społeczeństwa: http://technopolis.polityka.pl/?p=5

    Helaq:
    być może kluczem do tego, o czym pisałem, jest jedna z kwestii z podanego przez WR artykułu:
    "Cyfrowa przepaść jest jednak nie tylko skutkiem różnic w dostępie do infrastruktury, choć w Polsce koszty są jednym z ważniejszych czynników blokujących dostęp do nowoczesnych technologii. Nie mniej jednak istotną blokadą są bariery mentalne i kompetencyjne. - To zdumiewające, ale 30 proc. Polaków, mających dostęp do komputera i Internetu, nie korzysta z tej możliwości - zauważa Batorski. Wskaźnik ten rośnie wraz z wiekiem badanych, a spostrzeżenie to odsłania kolejny, pokoleniowy wymiar polskiej cyfrowej przepaści".

    wtorek, 1 grudnia 2009

    Cegły z przesłaniem

    Przejeżdżam tamtędy codziennie: skrzyżowanie na moim osiedlu, obok skład budowlany. Skład jak skład, nic szczególnego, tyle że na płocie wiszą sobie reklamy. Pewnie nie zwróciłbym większej uwagi na nie, gdyby nie dość długie oczekiwanie na zielone światło. Czytać w samochodzie mogę jedynie reklamy, więc zamiatam wzrokiem dookoła. Nagle mój wzrok pada na nią... Perełka! Oto, co geniusz ludzki spłodził:
    Cegły. Stworzone dla nas, ludzi

    Nie uwierzyłem, raz jeszcze przeczytałem. Nie, jednak się nie pomyliłem. Rozglądam się dokoła ukradkiem (a nuż widelec ukryta kamera?), ale nie, naprawdę ktoś to wymyślił. Po chwili konsternacji zacząłem się śmiać, bo w głębi duszy wciąż myślałem, że to żart.
    Nie mogę się oprzeć odniesieniu do swojego wcześniejszego wpisu na temat idei w marketingu i biznesie i apeluję do ludzi z działów marketingu firm różnej maści: ludzie, błagam, nie ośmieszajcie swojej roboty. Nie ośmieszajcie siebie, nie ośmieszajcie firm, dla których pracujecie, bo czasami budzi to uśmiech - jak w tym przypadku, ale czasami nawet zażenowanie.
    Tu się akurat uśmiałem, ale nie sądzę, żeby to był zamierzony efekt. Może i się czepiam, ale taki już ze mnie upierdliwiec. Mała podpowiedź w razie czego: litości, to tylko cegły - nie znam się na budowlance, ale prawdopodobnie przyzwoite. Mimo wszystko jednak cegły :) Aha, i jeszcze jedno: a może tak mniej zadęcia i więcej dystansu do własnej pracy?
    W sumie dziękuję: zdecydowanie poprawiło mi to nastrój :))

    PS.: w komentarzu do tego wpisu kolega zacytował reklamę pewnej firmy z Radomia, produkującej kostkę betonową: "Odkryjesz piękno w betonie". Tyz piknie :)

    [opublikowane pierwotnie 2006-11-22]

    poniedziałek, 30 listopada 2009

    Mandat

    W ostatnich miesiącach miałem znacznie poważniejsze zdarzenia związane z samochodem, niż opisane poniżej, ale sądzę, że i tak warto przypomnieć swoje refleksje z 30 sierpnia 2007 r.:

    Tak to jest, jak się zbyt szybko jeździ... Dostałem wezwanie na policję w związku z pamiątkowym zdjęciem zrobionym mi przez automat w jednym z pięknych polskich miast. Nie piszę tego, żeby narzekać - cóż, za głupotę się płaci i nie ma się co skarżyć. Nie mam jednak sposobności częstych wizyt w tej instytucji (na szczęście!), więc kilkanaście minut spędzonych w Komendzie Wojewódzkiej wprawiło mnie w całkiem niezły nastrój. Przede wszystkim pracownicy komendy: bardzo sympatyczni, uprzejmi i sympatyczni, co w zestawieniu z - pożal się boże - warunkami, w jakich pracują, zasługuje na uznanie. No i tłumacząca się przy mnie z przekroczenia prędkości kobieta, która jako argumentu używała całkiem serio tego, że spieszyła się na klejenie pierogów u swojej matki :D Nie ma to jak poczucie humoru :).


    Zastanawia mnie jednak coś innego: wykroczenie popełniłem w mieście na drugim końcu kraju równo 4 miesiące temu i już, dzisiaj, od razu, składałem zeznanie. Problemem jednak jest to, że mimo ewidentnej winy, dowodów w postaci zdjęcia z fotoradaru (gdybym zresztą był pieniaczem, to mógłbym się kłócić, bo niewiele na nim widać poza tablicą rejestracyjną), mimo mojego przyznania się do winy i podpisania wszystkich papierów... nie mogę zapłacić mandatu. Prawo bowiem mamy takie, że po upływie miesiąca od popełnienia wykroczenia sprawa automatycznie kierowana jest do sądu grodzkiego. Będzie to trwało teraz, jak mnie poinformowano ok. 2 miesięcy, wiąże się to z co najmniej 2-3 pismami (na które btw. nie bardzo muszę reagować), zajęciem czasu kilku osób, kosztami itd. Czy to jest normalne? Naprawdę nie można w takich przypadkach stosować jakiejś uproszczonej, pozasądowej procedury egzekucyjnej? O przyznaniu mi nagrody w postaci punktów karnych naprawdę musi decydować sąd? W sumie na darmo byłem dzisiaj na komendzie, bo przecież przyznać punkty mogliby mi na miejscu, a opłacić mandat zawsze mogę przelewem.

    Pytania można mnożyć, ale nie powinniśmy tego uzasadniać przepisami prawnymi, bo są one najzwyczajniej głupie. Biurokracja nas kiedyś zje.

    Nic dodać, nic ująć...

    ...chciałoby się powiedzieć po przeczytaniu poniższego. Dostałem e-mailem i nie będę komentował, po prostu wkleję tu tekst Jana Nowickiego:





    I z tym optymistycznym akcentem mówię wszystkim "dobranoc".

    [opublikowane pierwotnie 2006-10-22]

    czwartek, 26 listopada 2009

    O bloggerach obcymi słowami



    Zaczerpnięte ze strony:
    http://www.neilswaab.com/comics.html
     
    [opublikowane pierwotnie 2006-11-27]

    wtorek, 24 listopada 2009

    Gwiazdka w listopadzie

    Pisałem o tym już ponad trzy lata temu (2006-11-12) i teraz po prostu zacytuję sam siebie:


    Zjawisko, o którym chcę napisać obserwujemy od kilku lat, ale za cholerę się do niego nie przyzwyczaiłem i raczej nie przyzwyczaję. Ledwo minęły święta Wszystkich Świętych i Zaduszki, a w hipermarketach zawisły gwiazdkowe dekoracje, z głośników sączy się świąteczna muzyka, mamy już nawet świąteczne promocje.

    Co za kretyn wymyślił bożonarodzeniowe promocje na początku listopada? Epitetu "kretyn" użyłem z pełną świadomością, a o tych, którzy w kolejnych firmach i kolejnych latach ten pomysł małpują nawet nie chce mi się wspominać. Czy naprawdę już do tego stopnia jesteście ogłupieni swoim pozornym sprytem i wymaganiami szefów, że nie widzicie, że to nie ma żadnego sensu? Dlaczego chcecie ludziom odebrać jedne z najpiękniejszych chwil roku? Jak pustym człowiekiem trzeba być, żeby z pełną świadomością rozmieniać na drobne świąteczną atmosferę, ludzkie uczucia i tradycję? Naprawdę myślicie, że ludzie zaczną szynkę na święta kupować na początku listopada?

    OK, rozumiem że do świąt powoli handlowcy się już muszą szykować: czas powoli zmieniać asortyment, składać zamówienia, towarować sklepy, ale do jasnej ciasnej róbcie to sobie po cichu! Nie rozumiecie, że krzywdę i sobie robicie? Z czym wyjedziecie przed 6 grudnia? A przed Wigilią? Zaczniecie ludziom wciskać, że to dział marketingu Tesco czy jakiegoś innego Carrefoura wymyślił Boże Narodzenie, a święty Mikołaj urodził się na parkingu przed hipermarketem?

    Z niecierpliwością czekam na czasy, gdy w grudniu rozpoczną się promocje wielkanocne, a choinkę trzeba będzie kupić w czerwcu. Aha, ciekawi mnie też, co powiecie swoim dzieciom, gdy znudzone świętami nie będą chciały ubrać choinki :P

    Można by na tym skończyć, ale wbrew moim obawom nie tylko ja tak myślę. Kilka dni po tym, gdy to napisałem np. pojawił się w "Metro" artykuł o podobnej treści i takim samym tytule (już w sieci niedostępny) i w kilku innych miejscach też podobne wypowiedzi czytałem. Pozwolę sobie też zacytować bardzo wymowny komentarz autorstwa p. Mariusza Kubińskiego, który pojawił się pod moją notką:

    "W moim domu jest czternastolatek, który rzeczywiście jest tak znudzony (obserwacja z lat poprzednich) ceremoniałem świątecznym - zresztą, jak sam przyznaje, powodem tego jest maniakalna wprost chęć firm - patrz - np. Coca Cola, która już w listopadzie sprzedaje butle z mikołajami, i w reklamach której jeżdżą wozy po zasypanych śniegiem drogach - przypomnienia nam o Bożym Narodzeniu - że nie pomaga w ubieraniu choinki, i nawet uważa za "obciachowy" stroik we własnym pokoju. Jestem ateistą, więc te święta, jak każde inne zresztą, są okresem wolnym od obowiązków, podchodzę do tego bez emocji; ale prawdą jest, że komercjalizacja życia deprecjonuje najświętsze u nas tradycje. Mamy choinki w listopadzie, śmieszne imprezy w przeddzień Święta Zmarłych (wolę tę nazwę), kaplice w hipermarketach itd. Sami się deptamy, rujnujemy historię, wciąż się "cywilizujemy". Wprost przeciwnie postępują Anglicy, którzy nawet "naszemu"
    prezydentowi przytwierdzili kwiatek do marynarki w czasie jego pobytu w Londynie. Nie potrafimy sprzedać naszej historii, naszych tradycji, zaprzedajemy, nawet nie za srebrnika, naszą tożsamość. Nie jestem nacjonalistą, nigdy w życiu, ale chciałbym moim wnukom móc, niekoniecznie w skansenie, pokazać, jak to drzewiej bywało - i jakie to było miłe."


    Poniżej pozostałe komentarze, a było ich (rekordowo jak na mojego bloga) ponad 30:

    MK:
    W dużych supermarketach są miejsca gdzie można wyrazić swoją opinię na temat tego co mam się podoba a co nie, może więc pora robić to otwarcie? A po napisaniu notki zrezygnować z zakupów w takim nastawionym na sprzedaż za wszelką cenę sklepie. Tak by handlowcy odczuli nasz wyraźny sprzeciw, w następnym roku się zastanowią kiedy zacząć święta.
    Trudniejsza sprawa z reklamami, trzeba by było chyba rezygnować z kanałów, które pozwalają zakłócać normalny przebieg naszych tradycyjnych świąt i równie wyraźnie dawać im to do zrozumienia, że jeśli np: będą pozwalać na listopadową emisje świątecznych reklam to zrezygnujemy z oglądania takiego kanału, kiedy spadnie mi oglądalność, reklamodawcy też się wycofają i wtedy odczują, że się nie kalkulowało ;)
    Wszyscy powinni poznać czym jest upór polaka i że Polacy nie gęsi nie tylko swój język znają, ale i o tradycje dbają :)


    EP:
    to ja się wyłamię - jest mi najzupełniej obojętne czy sklepy już teraz są obwieszone tandetnymi lampeczkami, złotymi łańcuchami i bańkami z namalowanym św. Mikołajem. Sklep chce zwiększyć sprzedaż i robi to na różne sposoby. Producenci chcą zwiększyć sprzedaż więc wprowadzają promocyjne produkty, a dobrym pretekstem do tego są właśnie święta. Nie za bardzo rozumiem w jaki sposób miałoby to burzyć tradycję? Co to ma wspólnego z paroma dniami spędzonymi w gronie rodzinnym w grudniu? Mam wrażenie że to taki "rąbek spódnicy u baletnicy" - Ci co chcą kultywować tradycję rodzinnych świąt (i nie do końca im się to udaje) zwalają winę na sklepy i producentów (reklamy, promocje).
    Temu 14-latkowi wcale się nie dziwię - tak jak dla współczesnej młodzieży patriotyzm to archaiczne słowo, tak i tradycja często ma negatywne znaczenie. Nie rozumiem również Pana "ateisty" który mimo braku wiary w Boga próbuje nakłonić własne dziecko do "udziału w obrządkach religijnych". (Tak na marginesie też
    się nie raz próbowałam wykpić z ubierania choinki, a wszelkie ceremoniały budzą we mnie niechęć.)


    AL:
    przeważnie robię zakupy świąteczne w listopadzie. W grudniu mi się nie chce. traktuję święta jako niestety konieczność i mam do nich ambiwalentny stosunek. Dlatego zupelnie mnie nie obchodzi fakt świątecznej aury w marketach w listopadzie.


    MK:
    A mi trochę szkoda takiej postawy, tradycja pozwala nam zachować odrębność, wyróżnia nas jak naród. Jednego jestem pewna ludzie na obczyźnie zawsze tęsknią za polską tradycją doceniają jej wartości. To do każdego człowieka przychodzi w innym czasie, pod wpływem innych okoliczności, ale zawsze przychodzi,
    poczekam więc cierpliwie jak i w was się obudzi ;)


    EP:
    ja bym się tych ludzi za granicą spytała, czy ta tęsknota to tęsknota za polską tradycją czy po prostu tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. W każdym człowieku prędzej czy później pojawia się nostalgia za dawnymi czasami - przypomina sobie miłe chwile, zapachy, smaki, ludzi z którymi przebywał. Z tradycją
    to jednak niewiele ma wspólnego. To tylko chwilowe (lub bardziej trwałe) pragnienie powrotu do przeszłych czasów.


    AL:
    ale dlaczego MK? święta tzw. bożego narodzenia (jako ateistka piszę specjalnie z małej litery) nigdy na mnie nie robiły wrażenia. Tak swoją drogą: niby teraz oburzamy się na ten pseudoświateczny blichtr, ale dwadzieścia lat temu robiliśmy dokładnie to samo. Oczekiwaliśmy tego magicznego statku z pomarańczami,
    który wypłynął za portu w Hawanie. Przecież to właśnie była magia świąt: zdobyczny karp, kilogram białej i siatka pomarańczy.


    MK:
    Ja z tymi ludźmi rozmawiałam zdarzyło mi się spędzić święta Bożego Narodzenia w Anglii. To były najsmutniejsze moje Święta. Zresztą nie tylko moje.


    EP:
    ponieważ były z daleka od rodziny i znajomych - tylko tyle i aż tyle.
    Ja święta spędzam zwykle przed komputerem (bardzo sobie to chwalę). Czasami ze znajomymi (również nie kultywującymi tradycji) wspólnie imprezowaliśmy ale bez wigilii, opłatka, choinki i prezentów, za to z alkoholem. Tradycja nie jest dla mnie świętością.


    Helaq:
    AL, chodzi właśnie o to, żeby tę magię świąt zachować na okres przedświąteczny, a nie na zwykłe zakupy o innej porze roku. A poza tym chodzi nie tylko o atmosferę, co być może niedostatecznie podkreśliłem - zwracam uwagę na drugi akapit.
    AL:
    EP, to podobnie jak ja. Po prostu wkurza mnie ta rodzinna hipokryzja i pokaz polskiej pseudo katolickości. W tym roku wyjeżdżam na narty.


    MK:
    Ja jestem katoliczką i nie czuje się z tego względu hipokrytką.
    Brakowało mi choinki, polskich potraw, łamani opłatkiem a w Anglii byłam z rodziną.


    AL:
    Gosiu, opłatek bierzesz ze sobą, choinkę w UK można dostać, polskie potrawy ugotować. Mój brat świetnie sobie święta organizuje. Wystarczy tylko chcieć. Ktoś powiedział, że święta to ludzie. Po prostu, a nie świeczki, choinka i cala ta celebra. To tylko "ubarwiacze" świąt.


    MK:
    Tak tylko to był przypływ chwili okazało sie że mąż nie przyjedzie bo ze względu na te pseudo Święta Angielskie musiał zostać w pracy, więc to my pojechaliśmy tam niestety nieprzygotowani i wtedy właśnie zrozumiałam jak może komuś brakować tradycji i że dla niektórych jest to tak ważne jak dla innych bzdurne.


    KI:
    No to w Polsce jeszcze nie jest tak zle, w Irlandii swiateczne dekoracje zaczynaja pojawiac sie jakis tydzien, dwa przed Halloween czyli pod koniec pazdziernika. Jakos na poczatku pazdziernika w Lidlu juz sprzedawali swieczki, mikolaje, ciasteczka i inne swiateczne dekoracje. W Londynie rowniez juz w polowie pazdziernika mozna trafic na sklepy ze swiatecznym klimatem. Tutaj panuje lekkie przekonanie zeby wlasnie prazenty kupowac jakos w tym okresie, bo ceny beda wyzsze przed sama gwiazdka. Czy mi to przeszkadza, nie sadze, jakos obojetnie przechodze obok nich. A promocja gadzetow wielkanocnych w grudniu, czemu nie, jezeli okaze sie za mozna na nich zarobic jak na tych z choinka, to pewnie i tego doczekamy...
    AL:
    mnie w ogóle wkurza tzw. drugi dzień świąt. za wyjątkiem Austrii, Włoch i katolickich landów w Niemczech jesteśmy jedynym, tak rozpuszczającym obywateli państwem. co za nieproduktywność. Zgroza.


    Helaq:
    ja jestem niewierzący, nie cierpię hipokryzji i polskiego "obchodzenia" świąt, ale lubię świąteczną atmosferę, dlatego tak mnie irytuje jej rozmienianie na drobne.


    MK:
    Ja jestem tolerancyjna, toleruję ludzi innych wyznań, ateistów, ludzi innych ras, ludzi z innymi preferencjami seksualnymi niż moje i oczekuję również tolerancji do moich odczuć, do moich potrzeb. A mnie razi wykorzystywanie Święta w celach handlowych przez ludzi którzy nawet nie wiedzą czym są Święta.


    AL:
    Gosiu, to zapytam przewrotnie. A wykorzystywanie przez Rubika osoby JP2 uważasz za słuszne? Wiem, czym są święta i czemu mają służyć. jak to mawiał jeden znajomy menel: biznes is biznes. Po prostu. Dokładnie jak w utworze Floydów pt. Money ;)


    EP:
    Kościół to wbrew pozorom również nie instytucja charytatywna, tylko dobrze prosperujący biznes.


    Helaq:
    Aga, jak już napisałem, katolikiem jestem chyba tylko z racji urodzenia, mam dużo zastrzeżeń do polityki papiestwa, w tym JPII, ale bardzo mnie razi wykorzystanie jego właśnie osoby przez takich właśnie Rubików - całkiem podobnie, jak ze świętami w hipermarketach. Skala oczywiście nie ta, ale zjawisko podobne.


    MK:
    Ja nie będę cytować utworu, którego już wszyscy przeczytaliście na moim blogu ;) Mam troszkę inne podejście do pieniądza, nie narzekam na jego brak można by powiedzieć, że im mniej się o niego staram tym więcej go mam, wiec nie rządzi on moim światem :) Zdanie biznes is biznes nie przedstawia dla mnie żadnej wartości;) Dlatego przywiązuję większą wagę do zupełnie innych aspektów życia :)


    EP:
    nie zakładaj MK z góry, że jeśli nie szanujemy tradycji świąt to znaczy że najważniejsze są pieniądze. Są również inne wartości poza tradycją.
    MK:
    ok EP, więc właśnie ze względu na takie wartości, będąc katolikami czy też nie, powinniśmy dostrzegać kiedy to pieniądz zaczyna rządzić naszym światem i czy mu na to pozwolimy, czy też nie?


    KI:
    Posrod tego marketingowego belkotu raczej ciezko jest sie przebic tradycji i prawdziwemu zaczeniu swiat. Zdecydowanie wiecej obywateli w wigilie nie pedzi do kosciola na pasterke, a do monopola tudziez stacje bezynowa po kolejna flaszke... Dla mnie swieta to czas odwiedzenia rodziny i spotkania znajomych.


    EP:
    MK - "powinniśmy dostrzegać kiedy to pieniądz zaczyna rządzić naszym światem" Zgadzam się, ale to nie ma żadnego znaczenia w kontekście wieszania bombek w listopadzie. Ludzie różne rzeczy próbują sprzedać, ale nie ma przecież przymusu żeby je kupować. Tak samo nie ma przymusu żeby teraz robić zakupy świąteczne. Jeśli jednak ktoś chce, to ma wolną rękę.


    MK:
    Tak, mamy wolną rękę i mamy wolny umysł i powinien on dostrzegać takie drobne niuanse , kiedy to pozornie niewinny pieniądz przejmuje władzą nasz naszym świat, nad otoczeniem, nad ludźmi. Tak jak pisał KI w Irlandii i w Anglii święta Bożego Narodzenia sprzedaje się nawet przed Świętem Zmarłych. Czy naprawdę tego chcemy również u nas takiego mezaliansu? Czy dopiero wtedy dostrzeżemy, że nie mamy wpływu na nic, że biznes innych kształtuje nasze otoczenie?


    MK:
    Nie musimy kupować masz rację, ale nie musimy też słuchać kolęd w Adwencie. Niestety ze względu na zwiększenie sprzedaży słychać je w głośnikach. Panie siedzą przy kasach w czerwonych czapeczkach, niekiedy wyglądają komicznie, pozwalając na to, bo ktoś kto ma kasę i chce zarobić jeszcze więcej kasy ma w nosie, że te kobiety czują się z tym źle, najczęściej nie mają wyboru, bo jeśli ktoś podejmuje pracę w super makiecie za marne pieniądze to zazwyczaj jest zdesperowany. Pieniądz odbiera ludziom godność, szacunek do innych wreszcie uśmiech.


    KI:
    Mysle ze nie dam nam sie tego uniknac...za kilka lat juz nikt tego nie zauwazy, uzna za cos normalnego swiateczne dekoracje na poczatku listopada...


    EP:
    zaraz, zaraz, o co wam właściwie chodzi? Nie chcecie żeby sklepy wieszały bomki w listopadzie, bo...? Jaki konkretnie powód? Krzysiek wskazywał na drugi akapit, który jest dla mnie nieco niezrozumiały, a wyciągnęłam z niego jeden wniosek (jeśli zły to mnie popraw Krzyśku): nie chcecie teraz magii świąt,
    ponieważ chcielibyście ją zachować sobie na później (czyli w okolice 6 grudnia). Czy tak? Pytanie czy rzeczywiście za magię świąt odpowiadają sklepy (a nie wy sami)? Odniosłam wrażenie, że z jednej strony podoba wam się świąteczna atmosfera w sklepach, ale z drugiej narzekacie, że jeszcze na nią za wcześnie - trochę jak marudzące dziecko, które nie przyjmie prezentu od mikołaja, bo przyszedł dzień wcześniej.


    Helaq:
    Nie chodzi mi o zakupy, magia świąt nie ma z nimi kompletnie nic wspólnego


    AK:
    Bardzo trafne spostrzeżenia. Najbardziej bolesne jest w tym to ,że okres Bożego Narodzienia tradycjonalnie w Polsce trwa do 2 lutego. Tymczasem hipermarkety kreują nam świąta przed świątami- w trakcie adwentu, gdzie przeciętny człowiek powinien znaleźć trochę czasu na wyciszenie się i kontemplację. Teoretycznie pamiętam jeszcze czasy gdy pierwszą kolendę śpiewało się 24 grudnia i nie było to "dżingl bels" :) tylko na przykład "Lulaj że, Jezuniu". Ostatnią kolendę śpiewało się 2 Lutego gdy kończył się okres Bożonarodzeniowy. Tęsknię za tamtymi czasami. Tęsknię za prawdziwą choinką, za gitarą i pastorałkami, za prawdziwymi lukrowanymi piernikami i ozdobami własnoręcznie robionymi. Tęskię za lepieniem uszek i pierogów i za karpiem pływającym w wannie, który w momencie gdy szedł pod gilotynę miał już od kilku dni imię i był wspaniałym przyjacielem całej rodziny. Teraz święta wyglądają zupełnie inaczej. Na początku listopada kupiłam mikołaje czekoladowe- oczywiście są w przeróżnych kolorach- ciężko było znaleźć
    czerwonego :) O strojeniu choinki nie ma co marzyć bo w zeszłym roku kupiłam taką już gotową ustrojoną- tandeta z hipermarketu. Uszka do barszczu- mrożone. Kolędy- tylko nie radio- już lepsza jest cisza. Kończąc na nastroju kontemplacji i wyciszenia.....sami wiecie...wszystko błyszczy i wrzeszczy!! Głowa boli i strach jechać na zakupy bo można spotkać kolejnego pijanego Mikołaja rozdającego ulotki...
    Koniec......na taki temat nie mam podsumowania...... jedynie chwilę zadumania.

    poniedziałek, 23 listopada 2009

    Polacy jako naród indywidualistów?

    [opublikowane pierwotnie 2006-10-14]

    I raz jeszcze dyskusja w blogu Marcina Wołkiewicza sprowokowała mnie do zabrania głosu, a nie chcę "off-topować" u kogoś.

    W komentarzach padło zdanie "cieszę się, że jesteśmy krajem pełnym indywidualistów". W pierwszej chwili chciałoby się zakrzyknąć "zgoda!", ale warto chyba przyjrzeć się temu trochę bliżej. Na czym polega ten nasz indywidualizm? Czy wykorzystujemy go w biznesie? Może objawia się jako innowacyjność? Cóż, wszelkie publikacje, statystyki i prywatne obserwacje wskazują, że jesteśmy najmniej innowacyjnym społeczeństwem w Unii Europejskiej. Potwierdzają to również rozmowy z ludźmi szerzej zainteresowanymi tą tematyką - jeden z biznesowych znajomych, szczególnie zainteresowany tą tematyką opowiadał mi ostatnio, jakie projekty zgłaszane są ostatnio do jednego z funduszy zajmującego się start-upami: pizzerie, knajpki, sklepy z ciuchami... To jest innowacyjność? W tym kraju na palcach można policzyć przedsięwzięcia, które wniosły powiew świeżości do zatęchłego i odtwórczego krajobrazu polskiej gospodarki, żeby z dziedziny związanej z informatyką wspomnieć firmy typu Logotec czy YDP. Ale co nowego, co świeżego wprowadzili ci najwięksi? W tym pięknym kraju nie wyobrażam sobie powstania Google (przypominam, że to zaledwie kilka lat temu była niewielka firma), to nie tutaj zbudowano Segwaya itd. Oczywiście, wiem z czego to per saldo wynika - mamy młodą gospodarkę, społeczeństwo skażone latami zastoju itp., ale znowu - wszystkiego tym się wytłumaczyć nie da. No dobra, można mi zarzucić w tym momencie marudzenie, krytykanctwo itd., ale innowacyjność to tylko jeden z wielu możliwych przejawów indywidualizmu, jaki widzę.

    Ten polski indywidualizm polega również na nieumiejętności pracy w grupie i dostosowania się do reguł gry zespołowej. Masa ludzi musi coś robić po swojemu i jakoś dziwnym trafem zawsze inaczej, niż akurat wymaga tego sytuacja: gdy potrzeba odrobiny kreatywności, to taki osobnik w tępy sposób bedzie odwzorowywał to, co ma naszkicowane na kartce jako wstępną, luźną propozycję. Gdy trzeba z kolei precyzyjnie i dokładnie zrealizować polecenie, czy wytyczne klienta, to wtedy włącza się takiemu artyście "tryb kreatywny", lub nagle staje się bardzo sumienny i dokładny w sytuacji, gdzie jest konieczność błyskawicznego i czasem prowizorycznego działania, bo taka jest potrzeba chwili. Nie wymyślam tego, tylko przerabiałem chyba setki razy. Żeby nie było wątpliwości - naprawdę nie mam spolegliwego charakteru, czasami kompletnie nie zgadzam się z tym co muszę robić, czy mówić, niemniej jednak mam świadomość dla kogo pracuję i jaki jest tej pracy sens.

    Nie wiem, czy w ogóle warto wspominać tu przejawy polskiego indywidualizmu, które widzimy w innych dziedzinach życia, np. w polityce. Tutaj, to juz pełne rozpasanie jest: każdy "indywidualny" czubek zakłada własną partię, każdy musi mieć własną wizję itd. Chciałbym kiedyś dożyć czasów, kiedy będę czuł, że mimo innych wizji świata i poglądów, politycy będą dążyli w jednym, choćby bardzo ogólnie nakreślonym kierunku (czyli generalnie tam, gdzie wszystkim będzie lepiej). A co mamy teraz? Co tu tłumaczyć, każdy widzi...

    W życiu zawodowym najbardziej jednak chyba irytującym przejawem tego, o czym piszę jest wtrącanie się wielu ludzi we wszystko, na co tylko mają choć odrobinę wpływu. Modelowym przykładem takiego charakteru jest stwierdzenie "Ja się wprawdzie na tym nie znam, ale zrobiłbym to tak..."
    Dramat po prostu. Czy taki człowiek mówi taksówkarzowi, jak ma kierować samochodem? Nie, podaje cel jazdy i ewentualnie z grubsza może nakreślić trasę. Niezbyt mądre jednak jest upierać się przy niej, jeśli taksówkarz mówi, że tam jest ogromny korek. Albo inny przykład z kosmosu: czy ktokolwiek wpadłby na pomysł, żeby zamówić o stolarza krzesło na trzech nogach i czwartej wystającej z siedzenia do góry? Nie sądzę. Dlaczego w takim razie 2/3 ludzi usiłuje forsować swoje nie zawsze rozsądne pomysły swoim zleceniobiorcom: firmom z branży reklamowej, graficznej, agencjom interaktywnym, firmom informatycznym? Chcesz się ubrać dziwacznie? Proszę bardzo, najwyżej inni będą się dziwnie patrzeć. Dlaczego jednak chcesz człowieku zrobić krzywdę swojej firmie? Tego chyba nigdy nie pojmę. Ktoś kiedyś powiedział mi (hi, Luke! :)) mądre, choć może nie do końca grzeczniutkie zdanie: jak się bierze psa do pilnowania ogrodu, to się za niego nie szczeka. Piękne prawda? Ale co, napisać sobie to na czole?

    Nie chciałbym jednak zostać uznany za mękołę: większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę, traktują ludzi i firmy, których wynajmują jak doradców, fachowców w wybranej dziedzinie, bo w końcu po to ich wynajmują, żeby lepiej i sprawniej poradzili sobie z działaniami, których nie zawsze można zrobić coś własnymi siłami. Ale jaki jest ogólny obraz społeczeństwa w moich oczach? Nie, ja tego nie nazwałbym indywidualizmem. Słowo "warcholstwo" chyba niestety znacznie lepiej tu pasuje.


    Poniżej, jak zwykle, wybrane komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia (a dzisiaj ich sporo):

    KF:
    To ja Ci powiem czemu ja jednak w zakresie *mojej* reklamy będę się zawsze wtrącać: realizująca ją agencja siłą rzeczy nie zna firmy od środka. Nie zawsze załapie w pełni charakter tego, co ma być promowane. Czasami zresztą jej wizja promocji danego produktu mocno odbiega od mojej własnej. I ja w tym momencie chcę jednak się wtrącić - bo ich twórczość nie tworzy ich wizerunku tylko mój. Ja chcę się pod tym wizerunkiem ze spokojnym sumieniem podpisać. Toteż jak wychodzi coś, pod czym się podpisywać nie chcę - to oczywiście że się wtrącę, i to diabelnie się wtrącę... Nie uważam zresztą, że firmy zewnętrzne należy wynajmować do zrobienia czegoś "za nas". Jeśli biorę sobie psa do szczekania - to ja określam że ma to być pies, ma szczekać, ma szczekać w takich i takich warunkach i na takim i takim terenie. I wolałabym, żeby ten pies sobie nie definiował samoczynnie terytorium szczekania i nie ujadał mi na kontrahentów ;) 

    Helaq:
    Kira, to o czym piszesz mieści się w ramach wpółpracy klienta z wykonawcą, która jest po prostu niezbędna, żeby należycie zrealizować nakreślony cel - nie wyobrażam sobie braku takiej współpracy, bo skutki mogą być tylko opłakane. To, o czym ja pisałem zna chyba każdy pracownik agencji reklamowej lub interaktywnej i jest w zasadzie przeciwieństwem takiej współpracy. Absolutnie nie chodzi o to, żeby ślepo wierzyć wykonawcy, ale uwierz, jakbyś słyszała co jakiś czas "genialne" i kompletnie przedpotopowe pomysły niektórych ludzi, którzy po prostu robią obie nimi krzywdę, to...

    Posłużę się jeszcze jednym przykładem: coraz popularniejsza jest instytucja personal shoppera. Wyobraź sobie, że jesteś taką osobistą stylistką i Twoją rolą jest właśnie ubieranie innych ludzi i poniekąd dbanie o ich wizerunek. I Twój klient (powiedzmy, że to osoba znana, np. polityk) na propozycję ubrania go w brązowy garnitur mówi, że źle się czuje w takim kolorze. Powinnaś uwzględnić jego zdanie, bo nawet jeśli będzie ubrany super modnie i elegancko zarazem, to prawdopodobnie nie będzie czuł się komfortowo i swobodnie w tym garniturze - to jest właśnie pozytywna współpraca. Ale co będzie, jeśli zechce do garnituru założyć białe skarpetki i uprze się przy tym, bo taki ma wsiowy gust? Jeśli dodasz do tego, że wszyscy z jego środowiska i plotkarska prasa wie, kto go ubiera - zgodzisz się na to?
     

    MF:
    :) widzę, że zbierało się na ten wpis od dłuższego czasu...  Innowacyjność wynika chyba z pasji i dogłębnej wiedzy na jakiś temat, w jakiejś dziedzinie - innowacyjność nie jest cechą społeczeństw, tylko jednostek (tych "indywidualistów") - ewentualnie można uznać, że innowacyjność jest pochodną warunków do rozwoju jakie się stwarza społeczeństwu (dostęp do informacji, finansowania, partnerów, ograniczona biurokracja itd).
    co do braku umiejętności pracy w grupie, narzucania swoich koncepcji specjalistom mimo braku kompetencji w danej dziedzinie, czy niesprecyzowanych oczekiwań i ciągłego narzekania na dostawcę... spotyka to chyba każdego z nas i wynika z niezbyt wysokiej kultury biznesowej w naszym kraju , ale to przyjdzie z czasem, z kolejnymi firmami wchodzącymi z zachodu na nasz ryne, z edukacją zawodową i gromadzeniem doświadczeń, wyłanianiem najlepszych specjalistów
    po prostu jako kraj mamy sporo do nadrobienia - na szczęście weszliśmy do UE, bez tego by była klapa kompletna


    Helaq:
    zbierało się, zbierało :) a że dzisiaj przeczytałem bloga Marcina, to stwierdziłem, że czas najwyższy ;)

    A odnośnie tego, co napisałeś - właśnie chciałem powiedzieć, że ten "indywidualizm" jest jakoś dziwnie ukierunkowany. Raczej destruktywnie, niż konstruktywnie. A co do zmian w przyszłości, nie zostaje napisać nic innego, jak tylko: "oby"...

    MF:
    wszystko chyba zależy od kultury bycia i współżycia

    w Japonii indywidualizm jest wadą, ale jako kolektyw są niesłychanie innowacyjni i produktywni
    w Ameryce indywidualizm to podstawa, oznacza inicjatywę, przedsiębiorczość, innowacyjność
    w Polsce nie ma ani japońskiej, ani amerykańskiej kultury, tylko nieskoordynowane miotanie się i awantury o to, kto się miota we właściwym kierunku (reszta to złodzieje i element).
    mnie też wkurzają przejawy źle ukierunkowanego indywidualizmu u klientów (forsowanie swoich koncepcji, genialne pomysły po zamknięciu etapu burzy mózgów itp) i u pracowników (brak konsekwencji, brak umiejętności pracy w zespole, niestabilność emocjonalna, brak ogłady biznesowej)

    JŻ:
    Witam! Indywidualista w biznesie to osoba, która się na czymś zna i potrafi to zrobić od A do Z w zakresie potrzeb klienta tak by i on mógł osiągnąć to co mu jest potrzebne w życiu w zakresie skutecznego działania w tym z czym się do nas zwraca a my go obsługujemy. Indywidualizm kreuje się w oparciu o cechy osobowe. W oparciu o najlepszą cechę/czytaj najdoskonalszą cechę/ budowana jest indywidualność. Innowacyjność w biznesie powstaje w oparciu o twórczość osoby. Twórcza osoba to taka, która już wie co ma dokonać w życiu i robi to. Innowacyjna osoba to taka, która dodaje wartosć dodaną do tego co już jest ale z punktu widzenia rzeczywistego zapotrzebowania społecznego. Indywidualista może być innowacyjny ale nie musi. Tak to widzę i tak to działa w moim życiu. Pozdrawiam.

    MW:
    A tak przy okazji :)) Wally Olins (konsultant brandingu, który opracowywał pierwszy etap projektu Marka dla Polski) dostrzegł INDYWIDUALIZM Polaków i zaproiponował jako jeden z kierunków dla marki POLSKA. Obok tego były jeszcze 3 inne kierunki.

    Stwierdził, że z tego INDYWIDUALIZMU może rodzić się wiele dobrego - zwłaszcza w dziedzinach takich jak sport, nauka, wynalazczość, wybitne jednostki (takie jak np. Lech Wałęsa, czy Karol Wojtyła)....
    Może nie jest (będzie) tak źle?? :))


    Helaq:
    Ba, mam nadzieję, że tak będzie. Zresztą skupiłem się tu na tych aspektach indywidualizmu, które przeszkadzają w pracy, ale to nie znaczy, że nie doceniam tej cechy. Wręcz przeciwnie, potrzebujemy tego. Chodzi tylko oto, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów :)

    sobota, 21 listopada 2009

    Refleksja o idei w biznesie

    [opublikowane pierwotnie 2006-07-11]

    I znowu miałem odpowiedzieć na tekst z komentarza (tym razem w moim blogu), ale uznałem go za o tyle intrygujący i ważny, że postanowiłem podnieść do rangi nowego tematu (zapraszam do dyskusji) :)

    Pozwolę sobie zacytować Marcina Wołkiewicza (oczywiście bez żadnych wycieczek osobistych, po prostu jest to mz. interesujący temat do polemiki):
    "To co świadczy o wielkości marki NIKE to wielka idea za nią stojąca zamknięta w sloganach "Just do it", a obecnie "You can". Branding w przypadku tej marki został wykonany mistrzowsko - stworzona została wielka idea (idea przewodnia), została ona opisana misją i wizją. Stworzono slogan, który tę ideą świetnie komunikował. A w dodatku - idea ta została doskonale przeniesiona w obszar czystego biznesu! Wszystko się doskonale zgrało" - cały akapit, żeby przypadkiem kontekstu nie spłycić.

    Chciałbym to spuentować tylko dwoma zdaniami: wielka idea? Jakże nisko ludzkość upadła... Kiedyś wielkimi ideami były "Wolność dla Tybetu", "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się", uwłaszczenie chłopów, likwidacja głodu, walka z komunizmem etc., a dzisiaj już tylko "You can", "Generation NeXt", "Think Different", "Róbta co chceta" i "Always Coca-Cola"... Any comments?


    I - tradycyjnie - wybrane komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia (a dzisiaj ich sporo):

    PS:
    Cóż kiedyś trzeba było więcej wysiłku by zrozumiec otaczającą rzeczywistość... Dziś masz na wyciągnięcie ręki dowolną interpretację, która wymaga jedynie jej przyjęcia i akcetacji. Czy to będzie konsumpcyjny styl życia czy mistycyzm scjentologii.;> Masz gotową receptę, my wiemy że potrebujesz tego... Czy jest to oznaka zniewolenia? Nie wiem, raczej dowód na zbyt łatwe przyjmowanie gotowych wzorców. By nie było to o czym pisałeś, czyli Proletaryusze, Tybet też jest pewnego rodzaju gotowym wzorcem, jednak ma coś co powoduje że musimy myśleć, dlaczego. W przypadku wymienionych marek wystarczy poddać się przygotowaniej i... Pozdrawiam, Przemek

    AM:
    Zgadzam sie z Tobą absolutnie, dziś nie ma żadnych wartości, kiedyś walczyliśmy o coś, o naszą nie tylko wolność ale i godność, ważne dla Nas były inne ideały a dziś?? no cóż zalała Nas fala super sprzętów , markowych ciuchów i drogich kosmetyków. Dziś wartość człowieka oceniasz po tym co masz o nie po tym Kim jesteś!! Biznes kreci się w około liczy się pieniądz, a co za tym idzie wszędzie walka o niego i nie "zbędne" czułości i ropatrywanie co jest dobre a co złe. Biznes to jak wojna , pokażesz słabośc zniszczy Cie konkurencja. Przykre, to ale niestety prawdziwe, dziś już prawdziwych wartości nie ma.

    MW:
    WIELKA IDEA - zależy jak na nią spojrzeć (ten przeklęty relatywizm!)... W porównianiu do idei Wolnego Tybetu, Zniesienia patentów na leki dla mieszkańców Afryki, Wolności słowa itp., to wszystkie te wielkie idee brandingowe, czy marketingowe, można uznać za spłycanie, degradację idei jako takiej, schamienie i tak dalej ;)
    Ale w porównianiu do idei "Po co masz kupować drożej, kiedy możesz taniej", albo "skoro nie widać różnicy - po co przepłacać", to takie You Can jest wielkie... Bo mówi o przełamywaniu słabości, barier, pozwala być może bardziej w siebie uwierzyć. Motywuje, pozwala się utożsamić z marką...
    Ludzie lubią wysokie idee - czyli te w rodzaju "Wolny Tybet". A przedsiębiorcy wykorzystują to tworząc na ich bazie idee marketingowe/brandingowe.
    Takie wykorzystanie spraw ważnych społecznie w celu zarobienia pieniędzy jest bardzo wyraźne w przypadku idei naturalnych kosmetyków, zaadoptowanej przez BODY SHOP (tylko naturalne składniki, bez testów na zwierzętach, bez zużywania surowców trudno odnawialnych itd.) Ludność - korzystając z BODY SHOP - kupuje sobie zapwene poczucie bycia w porządku wobec przyrody (najkrócej sprawę ujmując) oraz poczucie nie szpikowania się sztuczną chemią.

    MW:
    Jak na zawołanie...
    Znów znalazłem artykuł. O tyle ciekawy, że jak na zawołanie dotyka marki NIKE.
    Artykuł ma tytuł: Czym jest w gruncie rzeczy zarządzanie marką?" i pochodzi z portalu Marketing przy Kawie (www.marketing-news.pl). Autorem jest Redakcja (nazwisk nie podano...). Przytoczę tylko fragment:
    "(...) Panuje spore zamieszanie wokół tego, czym jest branding. Powszechnym błędem jest przekonanie, iż marka to tylko kombinacją loga, etykietki, opakowania, lub też „ogólne wrażenie” stwarzane przez reklamę i inne materiały marketingowe. To jedynie część zarządzania marką, a dokładniej, są to graficzne elementy identyfikujące markę. Zarządzanie marką jest znacznie bardziej złożone, marka sytuuje się sercu (uczuciach) i umyśle (intelekcie) klientów. Jest to całkowita suma ich doświadczeń i odczuć (względem produktu, firmy i konkurencyjności), gdzie na niektóre z tych elementów można mieć wpływ, inne zaś są spod niego wyłączone.
    „Marka” to filozoficzne i uczuciowe trzewia firmy: definiuje kim jest, co robi, w co wierzy, dlaczego stanowi „kompanię” – to wszystko, co powoduje, że inni ludzie chcą z nią robić interesy, kupować jej produkty. Weźmy jako przykład firmę Nike: od razu przychodzi nam na myśl slogan „Just Do It”. Motywujący, aktywny, współczesny, potężny. Udane zarządzanie marką niesie klientom nadzieję rozwiązania ich problemów, zaspokojenia ich potrzeb. Jedyną nadzieję.
    Obecnie samo usatysfakcjonowanie klientów nie wystarcza. Nawet zadowolony klient może bez żadnego powodu szukać zmian, tylko po to, żeby spróbować czegoś nowego. Natomiast zyski i wzrost powstają dzięki klientom, którzy chwalą sobie produkty i usługi – pozostają lojalni. Oni nie czekają na reklamy lub inne środki perswazji, co więcej, pociągają za sobą przyjaciół. Właściwie obmyślona i wdrożona marka stwarza i cementuje oczekiwaną od klienta lojalność i sprawia, że pozostaje on wierny, gdyż branding pozwala firmie wyróżnić się spośród konkurencji, co w konsekwencji prowadzi do stworzenia więzi z klientami (...)"
    No właśnie - wydaje mi się, że dla tych, którzy "rzeźbią w brandingu" NIKE jest dobrym studium przypadku budowania marki. Jest też dobrym studium dla "zarządzających marką" w kwestii czego nie robić, żeby marki nie skrzywdzić...

    GS:
    Idea SKUTECZNA zbawieniem marki :)

    Helaq:
    OK, po trzykroć OK, ale ja pytam, gdzie jest ta skuteczna idea dla społeczeństw, a nie dla marki? Kiedyś społeczeństwa istniały bez marek w dzisiejszym rozumieniu, ale w zbiorowisku spłyconych intelektualnie i duchowo istot, które już nawet przestaną być społecznością (mam nadzieję, że się mylę), idea marki po prostu nie będzie miała większego sensu...

    GS:
    Nie ma idei bez ludzi :)

    A za jaką ideę ty byś chciał walczyć ? :>
    Sukces twoim jedynym dowodem.
    Działać , nie marudzić :)

    Helaq:
    Tak żartem odpowiem: wojsko nie składa się z samych szeregowców, gdzieś tam jeszcze jest generał ;) A serio, to nie o to do końca chodzi - właśnie usiłuję powiedzieć, że biznes ma wiele twarzy i niekoniecznie wszystko musi się kręcić wokół sakramenckiej skuteczności za wszelką cenę. Podziwiam skuteczność idei w biznesie, czy też konkretniej: w marketingu, bo wokół niego kręci się ta dyskusja, ale usiłuję właśnie powiedzieć, że czasem warto spożytkować tę siłę nieco inaczej. Żeby nie wyważać otwartych drzwi, zacytuję fragment artykułu Stefana Bratkowskego pt. "Pieniądz może pracować inaczej": "Carnegie wykładał ideę odpowiedzialności społecznej ludzi bogatych. Zgadzał się z poglądem, że nagromadzenie wielkich zasobów w rękach przywódców przemysłowych (tak, przywódców, leaders, nie menedżerów, dyrektorów i właścicieli udziałów) może zrodzić niemało zła. Ale dopóki pobudzają oni przemysł i energię ludzką do rozwoju, sami stanowią bogactwo, i to niezbędne. Jednakże to, co biorą w zamian, wykracza poza wartość ich zasług. Dlatego milioner powinien czuć się powiernikiem, trustee, swoich zasobów; jeśli spożytkował pierwszy okres życia na zdobywanie bogactwa, drugi okres powinien zużyć na jego dystrybucję. Dlatego on sam odrzucał tytuł "filantropa"; zajmował się dystrybucją bogactwa dla poprawy (improvement) losu rodzaju ludzkiego."
    Sukces moim jedynym dowodem? No i tu jest pies pogrzebany - czy do wszystkiego tę miarę musimy przykładać? Aha, nie marudzę, po prostu głośno myślę ;)

    MW:
    Idee tworzą ludzie (zgadzam się z GS). Zwykle wielcy ludzie. Reszta podąża za nimi. Faszyzm i Komunizm - idee zabójcze, ale z brandingowego punbktu widzenia świetnie podane ludowi, a z marketingowego punktu widzenia - doskonale sprzedane. A na dodatek, z punktu widzenia zarządzania - perfekcyjnie wdrożone! Dobry lider pociągnie za sobą lud nawet, gdy idea jest anty-ideą.
    Jeśli jest coraz trudniej o idee, to rolę ideologów przejmują korporacje tworząc marki. Przyroda nie znosi próżni.

    MW:
    OK. Zapominamy o butach. Załączam link do strony www marki OSRAM (dla dobra tematu na razie zapomnijmy o znaczeniu tego słowa w języku polskim).
    (...) Polecam obejrzenie kilkuminutowego filmu korporacyjnego, w którym firma definiuje swoją ideę związaną ze światłem oraz "zapodaje" ją ludności :) (...)

    Helaq:
    No i znowu nie całkiem się zgadzam - idei nie brakuje, tylko kiedyś było na nią miejsce, a obecnie firmy robiące papkę z mózgu tak się rozpanoszyły w mediach, że na znacznie poważniejsze problemy niż kolor sznurówek, czy kształt żarówki zostały w mass mediach zepchnięte pod ścianę.

    MW:
    To miałem właśnie na myśli. Idei brakuje w znaczeniu - nie widać jej. Bo jest zakrzyczana. Dlatego uważam, że słuszne jest łączenie idei z biznesem.

    DP:
    Do Pana MW: czy rozumiesz słowa, którymi się posługujesz? Np. anty-idea- idea jako byt ontyczny nie ma swojego antyistnienia, oki? Prosze nie mylic słowa "idea" z "pomysłem".
    Zasadniczy problem, który został poruszony w tej dyskusji, w moim przekonaniu sprowadza sie do stwierdzenia, iż każda forma przekazu o charakterze propagandowym (w tym mieści się także potoczne rozumienie reklamy produktowej) jest dla potencjalnego odbiorcy formą kontaktu ze sztuką (w rozumieniu klasycznym).
    Reklama opisywana jako forma sztuki podlega wszystkim normom estetyki a treść jej przekazu jest modyfikowana na poziomie subiektywizmu odbiorcy (na poziomie fizycznym, np. brak okularów, mentalnym- niejasnośc lub niemoznośc zrozumienia przekazu, kulturowym- brak akceptacji dla treści: bucików Nike nie sprzedaje się tak samo np.w krajach arabskich ze wzgledu właśnie na barierę kulturową). Zatem, MW, na twoje ulubione "YOU CAN"- moja odpowiedż brzmi:" YOU CANNOT". ;:) hehe
    Jest to prócz tego jezyk skrótu myślowego, więc, Panowie, trochę powagi- utyskiwania na temat braku głębi są śmieszne.
    (na marginesie : Canon ma to samo hasełko)
    Reklama firmy Nike rozpatrywana pod tym kątem, może być (i jest w prasie zachodniej) określana jako "estetyczny totalitaryzm". Omawiana kampania promocyjna Nike nie jest rewelacją jeśli idzie o wyniki sprzedazowe, i w związku z tym rozmowę na temat jej rzekomych walorów kreatywnych można podjąc jedynie przy założeniu, że całkowicie przechodzimy do, że tak powiem, świata reklamowej iluzji, tzn. świata sztucznej kreacji normy, mody i potrzeby. Mogła to być bardzo ciekawa dyskusja nt. reakcji "żywego" człowieka (zwanego dalej konsumentem) na świat kreowanych wyobrazeń dot. jego potrzeb, odruchów, upodobań ect. No ale nie była.;)
    Na marginesie:
    "Idei brakuje w znaczeniu - nie widać jej. Bo jest zakrzyczana."- Przez co? Lub kogo? znajdzmy winnych...
    " Dlatego uważam, że słuszne jest łączenie idei z biznesem." TRUIZM
    A teraz perełka:
    "Faszyzm i Komunizm - idee zabójcze, ale z brandingowego punbktu widzenia świetnie podane ludowi, a z marketingowego punktu widzenia - doskonale sprzedane. A na dodatek, z punktu widzenia zarządzania - perfekcyjnie wdrożone! Dobry lider pociągnie za sobą lud nawet, gdy idea jest anty-ideą."
    Bez urazy MW: dwója z historii to po pierwsze, ciezkie zaćmienie intelektualne to po drugie. Czysty antyhumanizm a fe! ...ostał ci się ino sznur...szalik wisły..albo samoobrona...hehhehe

    TG:
    Witam, przyznam że zaciekawiła mnie rozmowa, pojawiło się w niej dużo ciekawych komentarzy i uwag. Oczywiście najlepszy jest ostatni komentarz, który, jak widać, odebrał mowę wszystkim... ja również nie będę się do niego odnosił.
    Skomentowałbym za to z chęcią sam wpis, a właściwie fragment w nim cytowany. Taa rzeczywiście , WIELKA IDEA kampanii marketingowych. Kochane są korporacje...j ak one potrafią się świetnie zatroszczyć o swoich klientów. Najpierw ich nakarmmy, dajmy im ciepłe ubrania i dach nad głową. Zachęćmy ich do aktywnego trybu życia - "You Can" "Just Do It" "Buy Our Products" "It Is Simple" bla bla bla - życie w świecie, w którym wszystko było by nastawione na zysk akcjonariuszy było by okrutne. Na szczęście istnieją ludzie, którzy potrafią stworzyć IDEE. Zgodzę się z Krzyśkiem "uwłaszczenie chłopów" to była piękna idea:) Co ważniejsze to była idea, a czy można nazwać ideą slogan "Just Do It" albo "You Can" - do kogo to ma być skierowane? Zapewne do otyłych amerykanów i reszt bogatszej populacji świata. Fala otyłości dla takich producentów jak Nike to nic dobre, przecież ktoś musi kupić ich buty, a kto to zrobi jak nie bogata północ. Biedne południe? (sorry za te anty czy alter -globalistyczne poglądy) Wymyślmy więc ideę, która zachęci ludzi do sportu, pokaże że nawet leniwa i otyła osoba, że każdy tak naprawdę może wyglądać zdrowo. No a to, że najlepiej wygląda się zdrowo w sportowych butach Nike, to czysty przypadek...
    "Think different", "Generation NeXt" - sam już nie wiem jak to było, byliśmy identyczni czy wmówiono nam, że jesteśmy i nagle każdy zapragnął być oryginalny (tak przy okazji, może zaczniemy nosić metki...) ?
    I jeszcze OSRAM - uuu rzeczywiście, popłakać się można, szczególnie jak w pewnym momencie przewija się obraz matki z dzieckiem (czyt. biedy). Jak to jest, że firmy nie lubią być kojarzone z działalnością charytatywną, skoro tak dużo zrobili dla ludzkości. Zauważcie, że w tym filmie pokazane są "przedmioty" nie dostępne nawet dla "przeciętnego" (nie lubię tego słowa) obywatelna naszego śliczenego kraju. Pewnie, rozwiązania dostępne obecnie w S 600 będą dostępne "dla każdego" za klika lat. Tylko co z tego, nie wiem jak was ale mnie naprawdę mało obchodzi, że ich żarówki oświetlają siedmio-gwiazdkowy hotel w Dubaju czy też oświetlają drogę promieniami IR - to przecież nawet nie ich pomysł...
    Trochę w sumie się zapętliłem, więc wrócę do początku. Wielkie idee powinny służyć ludzkości, a szczególnie teraz gdy 1,2 mld żyje za mniej niż dolara, gdy (według "szalonych" naukowców) w 2100 roku 30% Ziemi będzie obszarem pustynnym, gdy kończą się obecne zasoby naturalne, nie wspominając już o Afryce... Twierdzenie, że jakakolwiek kampania reklamowa jest "wielką ideą" jest co najmniej niepoważne. Przecież one wszystkie za cel stawiają sobie zwiększenie sprzedaży, co zresztą zostało już gdzieś w tej rozmowie powiedziane...

    MW:
    Super! Proponuję taką wielką ideę - służącą ludzkości - wymyślić i wdrożyć. Any volunteers?

    Helaq:
    Już widzę, jak wszyscy walą drzwiami i oknami :) A ja miałem na myśli tylko pewien semantyczny zgrzyt... :)

    czwartek, 19 listopada 2009

    Czyżbym był socjalistą? :)

    [opublikowane pierwotnie 2007-07-23]

    Wczoraj "popełniłem" tekst o zawłaszczaniu przestrzeni publicznej, pod którym MZ w komentarzu stwierdził, że chciałby (jeśli dobrze zrozumiałem), żeby cała przestrzeń była prywatna, co moim zdaniem nieuchronnie musi doprowadzić do poszatkowania każdej piędzi ziemi płotami, murami i zasiekami opatrzonymi napisami "Private!"...
    Nie jestem (wbrew tytułowi) jakimś nawiedzonym socjalistą, ale boję się takiego świata. Mam nadzieję, że to wizja utopijna, choć gdy patrzę na to, co się dzieje dookoła (vide: "Czy branding jest bardziej fair od tradycyjnej reklamy?"), to wcale mi za wesoło nie jest.

    Nie mogę się z Marcinem zgodzić, ponieważ przestrzeń publiczna jest niezmiernie istotnym czynnikiem umożliwiającym tworzenie jakichkolwiek więzi społecznych. Społeczeństwo jako takie (o społeczeństwie obywatelskim nawet nie wspominając) po prostu nie mogłoby na dłuższą metę istnieć bez tego obszaru.

    W tym temacie polecam "No logo" Naomi Klein - nie mówię, że to książka odkrywcza i pozbawiona wielu uproszczeń, ale z pewnością ważna. I nie zapominajmy, że ponadnarodowy wybuch niezadowolenia szerokich grup społecznych na przełomie XIX i XX w. spowodowany był nie tylko pospolitą biedą. Wprawdzie pojęcia przestrzeni publicznej czy społeczeństwa obywatelskiego jeszcze nie istniały, a elity intelektualne czytały raczej Marksa i Saint-Simona zamiast Poppera i Stiglitza, ale skutki takiego podejścia mogą być równie wstrząsające. A żeby tak się nie stało zalecam spacer wśród zieleni :)

    I jeszcze dwie kwestie na koniec: o ile się nie mylę, w krajach skandynawskich istnieje zwyczajowe prawo zezwalające na "dzikie" biwakowanie na terenie prywatnym poza miastem - może to jest rozwiązanie? Tylko jakoś ciężko mi wyobrazić sobie Polaków godzących sie na to :) I kolejna: gdyby wszystko odgrodzić i strzelać do intruzów, to gdzie podzialiby się np. miłośnicy freeride'u? :)


    Poniżej komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia:

    AL:
    Krzysztofie - moich kilka refleksji na temat pani guru alterglobalistow, czyli Naomi Klein. Książka w ogóle jest mało odkrywcza i niestety tendencyjna bardzo. Oszem niektóre ze spostrzeżeń pani Klein są trafne, ale w większości wypadków to truizmy o "biednych chińskich czy też filipińskich dzieciakach składających obuwie znanej marki w nieoznakowanych (czyli właśnie no-logo) fabrykach. o wiele ciekawsze wydają mi się spostrzeżenia Tomasza Szlendaka:)

    Helaq:
    AL, ja sam napisałem, że nie uważam książki NK za odkrywczą :) Nie interesują mnie jednak tu i teraz opowieści o klejeniu kapci - "No logo" wspomniałem własnie tylko i wyłącznie w kontekscie przestrzeni publicznej, bo i o tym pani Klein sporo pisze. A to, co na ten temat pisze jest o tyle istotne z polskiego punktu widzenia, że pokazuje, iż jak zwykle importujemy do tego naszego grajdołka niekoniecznie ciekawe mechanizmy. A tak btw - to, że jest mało odkrywcza, to znaczy, że mało istotna? Nie zgodzę się - sam fakt, że jest o czym pisać w tym temacie świadczy, że temat jest aktualny i trzeba o nim pisać jak najwięcej. Nie każdego poza tym stać mentalnie na bardziej skomplikowane analizy, no i chodzi o nakreślenie zjawiska (a jeśli tak to mierzyć, to "No logo" jest jedną z istotniejszych książek na ten temat).

    AL:
    Hm...temat jest ciekawy - przyznaję ;) ale właśnie dlatego też zwróciłam Twoją uwagę na Szlendaka. Naprawdę polecam książkę tego autora: "Leniwe maskotki rekiny na smyczy. W co kultura konsumpcyjna przemieniła mężczyzn i kobiety". Może też dlatego, że jest pisana z perspektywy polskiego grajdołka? :)

    Tagi

    agd (1) agile (2) Agile tuning (2) amica (1) antysemityzm (1) autoserwis (2) biurokracja (2) blog (1) blog polityczny (1) blogger (1) brak tematów (1) branding (2) Chiny (1) content (1) czas wolny (1) dane osobowe (2) defekt muzgó (1) dziecko (1) dziennikarstwo (2) dziura (1) edukacja (1) ekologia (2) employer branding (1) etyka marketingu (1) ezoteryka (1) fail (3) felieton (1) fiat (3) foto (3) fotoblog (1) fun (1) głupi marketing (5) głupota (2) google (1) gospodarka (1) handel (2) hipermarkety (1) hr (1) hrcamp (1) idea (2) indywidualizm (1) informacja (1) innowacyjność (1) instrukcja (2) internet (5) it (1) jacek gadzinowski (1) jan nowicki (1) komiks (1) konferencja (2) kontakty (2) Kraków (1) król dawid (1) kurnik (1) mandat (2) manpower (1) marka (1) mastercook (1) matka kurka (1) misja (1) networking (2) niefrasobliwość (1) niegospodarność (1) nissan (1) obsługa klienta (7) ochrona środowiska (2) organizacja (2) pazerność (1) piłka nożna (1) poczta polska (2) polactwo (1) polemika (1) policja (1) polityka (3) polska polityka (1) pomnik (1) pr (1) prasa (3) prawo (3) profeo (1) project management (2) promocje świąteczne (1) przestrzeń publiczna (3) raport (1) reklama (3) rozwój (1) sąd (1) serwis (1) slogan (2) social media (3) społeczeństwo (1) społeczności (1) szkło kontaktowe (1) translator (1) treści (1) trudny klient (2) tv (1) viamot (2) walentynki (2) web 2.0 (2) więzi społeczne (1) współpraca (1) wykroczenie (2) z dziejów głupoty polskiej (4) zapalenie jaźni (1) zarządzanie (1) zdjęcia (1) znajomi (2)