W ostatnich miesiącach miałem znacznie poważniejsze zdarzenia związane z samochodem, niż opisane poniżej, ale sądzę, że i tak warto przypomnieć swoje refleksje z 30 sierpnia 2007 r.:
Tak to jest, jak się zbyt szybko jeździ... Dostałem wezwanie na policję w związku z pamiątkowym zdjęciem zrobionym mi przez automat w jednym z pięknych polskich miast. Nie piszę tego, żeby narzekać - cóż, za głupotę się płaci i nie ma się co skarżyć. Nie mam jednak sposobności częstych wizyt w tej instytucji (na szczęście!), więc kilkanaście minut spędzonych w Komendzie Wojewódzkiej wprawiło mnie w całkiem niezły nastrój. Przede wszystkim pracownicy komendy: bardzo sympatyczni, uprzejmi i sympatyczni, co w zestawieniu z - pożal się boże - warunkami, w jakich pracują, zasługuje na uznanie. No i tłumacząca się przy mnie z przekroczenia prędkości kobieta, która jako argumentu używała całkiem serio tego, że spieszyła się na klejenie pierogów u swojej matki :D Nie ma to jak poczucie humoru :).
Zastanawia mnie jednak coś innego: wykroczenie popełniłem w mieście na drugim końcu kraju równo 4 miesiące temu i już, dzisiaj, od razu, składałem zeznanie. Problemem jednak jest to, że mimo ewidentnej winy, dowodów w postaci zdjęcia z fotoradaru (gdybym zresztą był pieniaczem, to mógłbym się kłócić, bo niewiele na nim widać poza tablicą rejestracyjną), mimo mojego przyznania się do winy i podpisania wszystkich papierów... nie mogę zapłacić mandatu. Prawo bowiem mamy takie, że po upływie miesiąca od popełnienia wykroczenia sprawa automatycznie kierowana jest do sądu grodzkiego. Będzie to trwało teraz, jak mnie poinformowano ok. 2 miesięcy, wiąże się to z co najmniej 2-3 pismami (na które btw. nie bardzo muszę reagować), zajęciem czasu kilku osób, kosztami itd. Czy to jest normalne? Naprawdę nie można w takich przypadkach stosować jakiejś uproszczonej, pozasądowej procedury egzekucyjnej? O przyznaniu mi nagrody w postaci punktów karnych naprawdę musi decydować sąd? W sumie na darmo byłem dzisiaj na komendzie, bo przecież przyznać punkty mogliby mi na miejscu, a opłacić mandat zawsze mogę przelewem.
Pytania można mnożyć, ale nie powinniśmy tego uzasadniać przepisami prawnymi, bo są one najzwyczajniej głupie. Biurokracja nas kiedyś zje.
poniedziałek, 30 listopada 2009
Nic dodać, nic ująć...
...chciałoby się powiedzieć po przeczytaniu poniższego. Dostałem e-mailem i nie będę komentował, po prostu wkleję tu tekst Jana Nowickiego:
I z tym optymistycznym akcentem mówię wszystkim "dobranoc".
[opublikowane pierwotnie 2006-10-22]
I z tym optymistycznym akcentem mówię wszystkim "dobranoc".
[opublikowane pierwotnie 2006-10-22]
Etykiety:
felieton,
jan nowicki,
polityka,
prasa
czwartek, 26 listopada 2009
wtorek, 24 listopada 2009
Gwiazdka w listopadzie
Pisałem o tym już ponad trzy lata temu (2006-11-12) i teraz po prostu zacytuję sam siebie:
Zjawisko, o którym chcę napisać obserwujemy od kilku lat, ale za cholerę się do niego nie przyzwyczaiłem i raczej nie przyzwyczaję. Ledwo minęły święta Wszystkich Świętych i Zaduszki, a w hipermarketach zawisły gwiazdkowe dekoracje, z głośników sączy się świąteczna muzyka, mamy już nawet świąteczne promocje.
Co za kretyn wymyślił bożonarodzeniowe promocje na początku listopada? Epitetu "kretyn" użyłem z pełną świadomością, a o tych, którzy w kolejnych firmach i kolejnych latach ten pomysł małpują nawet nie chce mi się wspominać. Czy naprawdę już do tego stopnia jesteście ogłupieni swoim pozornym sprytem i wymaganiami szefów, że nie widzicie, że to nie ma żadnego sensu? Dlaczego chcecie ludziom odebrać jedne z najpiękniejszych chwil roku? Jak pustym człowiekiem trzeba być, żeby z pełną świadomością rozmieniać na drobne świąteczną atmosferę, ludzkie uczucia i tradycję? Naprawdę myślicie, że ludzie zaczną szynkę na święta kupować na początku listopada?
OK, rozumiem że do świąt powoli handlowcy się już muszą szykować: czas powoli zmieniać asortyment, składać zamówienia, towarować sklepy, ale do jasnej ciasnej róbcie to sobie po cichu! Nie rozumiecie, że krzywdę i sobie robicie? Z czym wyjedziecie przed 6 grudnia? A przed Wigilią? Zaczniecie ludziom wciskać, że to dział marketingu Tesco czy jakiegoś innego Carrefoura wymyślił Boże Narodzenie, a święty Mikołaj urodził się na parkingu przed hipermarketem?
Z niecierpliwością czekam na czasy, gdy w grudniu rozpoczną się promocje wielkanocne, a choinkę trzeba będzie kupić w czerwcu. Aha, ciekawi mnie też, co powiecie swoim dzieciom, gdy znudzone świętami nie będą chciały ubrać choinki :P
Można by na tym skończyć, ale wbrew moim obawom nie tylko ja tak myślę. Kilka dni po tym, gdy to napisałem np. pojawił się w "Metro" artykuł o podobnej treści i takim samym tytule (już w sieci niedostępny) i w kilku innych miejscach też podobne wypowiedzi czytałem. Pozwolę sobie też zacytować bardzo wymowny komentarz autorstwa p. Mariusza Kubińskiego, który pojawił się pod moją notką:
"W moim domu jest czternastolatek, który rzeczywiście jest tak znudzony (obserwacja z lat poprzednich) ceremoniałem świątecznym - zresztą, jak sam przyznaje, powodem tego jest maniakalna wprost chęć firm - patrz - np. Coca Cola, która już w listopadzie sprzedaje butle z mikołajami, i w reklamach której jeżdżą wozy po zasypanych śniegiem drogach - przypomnienia nam o Bożym Narodzeniu - że nie pomaga w ubieraniu choinki, i nawet uważa za "obciachowy" stroik we własnym pokoju. Jestem ateistą, więc te święta, jak każde inne zresztą, są okresem wolnym od obowiązków, podchodzę do tego bez emocji; ale prawdą jest, że komercjalizacja życia deprecjonuje najświętsze u nas tradycje. Mamy choinki w listopadzie, śmieszne imprezy w przeddzień Święta Zmarłych (wolę tę nazwę), kaplice w hipermarketach itd. Sami się deptamy, rujnujemy historię, wciąż się "cywilizujemy". Wprost przeciwnie postępują Anglicy, którzy nawet "naszemu"
prezydentowi przytwierdzili kwiatek do marynarki w czasie jego pobytu w Londynie. Nie potrafimy sprzedać naszej historii, naszych tradycji, zaprzedajemy, nawet nie za srebrnika, naszą tożsamość. Nie jestem nacjonalistą, nigdy w życiu, ale chciałbym moim wnukom móc, niekoniecznie w skansenie, pokazać, jak to drzewiej bywało - i jakie to było miłe."
Poniżej pozostałe komentarze, a było ich (rekordowo jak na mojego bloga) ponad 30:
MK:
W dużych supermarketach są miejsca gdzie można wyrazić swoją opinię na temat tego co mam się podoba a co nie, może więc pora robić to otwarcie? A po napisaniu notki zrezygnować z zakupów w takim nastawionym na sprzedaż za wszelką cenę sklepie. Tak by handlowcy odczuli nasz wyraźny sprzeciw, w następnym roku się zastanowią kiedy zacząć święta.
Trudniejsza sprawa z reklamami, trzeba by było chyba rezygnować z kanałów, które pozwalają zakłócać normalny przebieg naszych tradycyjnych świąt i równie wyraźnie dawać im to do zrozumienia, że jeśli np: będą pozwalać na listopadową emisje świątecznych reklam to zrezygnujemy z oglądania takiego kanału, kiedy spadnie mi oglądalność, reklamodawcy też się wycofają i wtedy odczują, że się nie kalkulowało ;)
Wszyscy powinni poznać czym jest upór polaka i że Polacy nie gęsi nie tylko swój język znają, ale i o tradycje dbają :)
EP:
to ja się wyłamię - jest mi najzupełniej obojętne czy sklepy już teraz są obwieszone tandetnymi lampeczkami, złotymi łańcuchami i bańkami z namalowanym św. Mikołajem. Sklep chce zwiększyć sprzedaż i robi to na różne sposoby. Producenci chcą zwiększyć sprzedaż więc wprowadzają promocyjne produkty, a dobrym pretekstem do tego są właśnie święta. Nie za bardzo rozumiem w jaki sposób miałoby to burzyć tradycję? Co to ma wspólnego z paroma dniami spędzonymi w gronie rodzinnym w grudniu? Mam wrażenie że to taki "rąbek spódnicy u baletnicy" - Ci co chcą kultywować tradycję rodzinnych świąt (i nie do końca im się to udaje) zwalają winę na sklepy i producentów (reklamy, promocje).
Temu 14-latkowi wcale się nie dziwię - tak jak dla współczesnej młodzieży patriotyzm to archaiczne słowo, tak i tradycja często ma negatywne znaczenie. Nie rozumiem również Pana "ateisty" który mimo braku wiary w Boga próbuje nakłonić własne dziecko do "udziału w obrządkach religijnych". (Tak na marginesie też
się nie raz próbowałam wykpić z ubierania choinki, a wszelkie ceremoniały budzą we mnie niechęć.)
AL:
przeważnie robię zakupy świąteczne w listopadzie. W grudniu mi się nie chce. traktuję święta jako niestety konieczność i mam do nich ambiwalentny stosunek. Dlatego zupelnie mnie nie obchodzi fakt świątecznej aury w marketach w listopadzie.
MK:
A mi trochę szkoda takiej postawy, tradycja pozwala nam zachować odrębność, wyróżnia nas jak naród. Jednego jestem pewna ludzie na obczyźnie zawsze tęsknią za polską tradycją doceniają jej wartości. To do każdego człowieka przychodzi w innym czasie, pod wpływem innych okoliczności, ale zawsze przychodzi,
poczekam więc cierpliwie jak i w was się obudzi ;)
EP:
ja bym się tych ludzi za granicą spytała, czy ta tęsknota to tęsknota za polską tradycją czy po prostu tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. W każdym człowieku prędzej czy później pojawia się nostalgia za dawnymi czasami - przypomina sobie miłe chwile, zapachy, smaki, ludzi z którymi przebywał. Z tradycją
to jednak niewiele ma wspólnego. To tylko chwilowe (lub bardziej trwałe) pragnienie powrotu do przeszłych czasów.
AL:
ale dlaczego MK? święta tzw. bożego narodzenia (jako ateistka piszę specjalnie z małej litery) nigdy na mnie nie robiły wrażenia. Tak swoją drogą: niby teraz oburzamy się na ten pseudoświateczny blichtr, ale dwadzieścia lat temu robiliśmy dokładnie to samo. Oczekiwaliśmy tego magicznego statku z pomarańczami,
który wypłynął za portu w Hawanie. Przecież to właśnie była magia świąt: zdobyczny karp, kilogram białej i siatka pomarańczy.
MK:
Ja z tymi ludźmi rozmawiałam zdarzyło mi się spędzić święta Bożego Narodzenia w Anglii. To były najsmutniejsze moje Święta. Zresztą nie tylko moje.
EP:
ponieważ były z daleka od rodziny i znajomych - tylko tyle i aż tyle.
Ja święta spędzam zwykle przed komputerem (bardzo sobie to chwalę). Czasami ze znajomymi (również nie kultywującymi tradycji) wspólnie imprezowaliśmy ale bez wigilii, opłatka, choinki i prezentów, za to z alkoholem. Tradycja nie jest dla mnie świętością.
Helaq:
AL, chodzi właśnie o to, żeby tę magię świąt zachować na okres przedświąteczny, a nie na zwykłe zakupy o innej porze roku. A poza tym chodzi nie tylko o atmosferę, co być może niedostatecznie podkreśliłem - zwracam uwagę na drugi akapit.
AL:
EP, to podobnie jak ja. Po prostu wkurza mnie ta rodzinna hipokryzja i pokaz polskiej pseudo katolickości. W tym roku wyjeżdżam na narty.
MK:
Ja jestem katoliczką i nie czuje się z tego względu hipokrytką.
Brakowało mi choinki, polskich potraw, łamani opłatkiem a w Anglii byłam z rodziną.
AL:
Gosiu, opłatek bierzesz ze sobą, choinkę w UK można dostać, polskie potrawy ugotować. Mój brat świetnie sobie święta organizuje. Wystarczy tylko chcieć. Ktoś powiedział, że święta to ludzie. Po prostu, a nie świeczki, choinka i cala ta celebra. To tylko "ubarwiacze" świąt.
MK:
Tak tylko to był przypływ chwili okazało sie że mąż nie przyjedzie bo ze względu na te pseudo Święta Angielskie musiał zostać w pracy, więc to my pojechaliśmy tam niestety nieprzygotowani i wtedy właśnie zrozumiałam jak może komuś brakować tradycji i że dla niektórych jest to tak ważne jak dla innych bzdurne.
KI:
No to w Polsce jeszcze nie jest tak zle, w Irlandii swiateczne dekoracje zaczynaja pojawiac sie jakis tydzien, dwa przed Halloween czyli pod koniec pazdziernika. Jakos na poczatku pazdziernika w Lidlu juz sprzedawali swieczki, mikolaje, ciasteczka i inne swiateczne dekoracje. W Londynie rowniez juz w polowie pazdziernika mozna trafic na sklepy ze swiatecznym klimatem. Tutaj panuje lekkie przekonanie zeby wlasnie prazenty kupowac jakos w tym okresie, bo ceny beda wyzsze przed sama gwiazdka. Czy mi to przeszkadza, nie sadze, jakos obojetnie przechodze obok nich. A promocja gadzetow wielkanocnych w grudniu, czemu nie, jezeli okaze sie za mozna na nich zarobic jak na tych z choinka, to pewnie i tego doczekamy...
AL:
mnie w ogóle wkurza tzw. drugi dzień świąt. za wyjątkiem Austrii, Włoch i katolickich landów w Niemczech jesteśmy jedynym, tak rozpuszczającym obywateli państwem. co za nieproduktywność. Zgroza.
Helaq:
ja jestem niewierzący, nie cierpię hipokryzji i polskiego "obchodzenia" świąt, ale lubię świąteczną atmosferę, dlatego tak mnie irytuje jej rozmienianie na drobne.
MK:
Ja jestem tolerancyjna, toleruję ludzi innych wyznań, ateistów, ludzi innych ras, ludzi z innymi preferencjami seksualnymi niż moje i oczekuję również tolerancji do moich odczuć, do moich potrzeb. A mnie razi wykorzystywanie Święta w celach handlowych przez ludzi którzy nawet nie wiedzą czym są Święta.
AL:
Gosiu, to zapytam przewrotnie. A wykorzystywanie przez Rubika osoby JP2 uważasz za słuszne? Wiem, czym są święta i czemu mają służyć. jak to mawiał jeden znajomy menel: biznes is biznes. Po prostu. Dokładnie jak w utworze Floydów pt. Money ;)
EP:
Kościół to wbrew pozorom również nie instytucja charytatywna, tylko dobrze prosperujący biznes.
Helaq:
Aga, jak już napisałem, katolikiem jestem chyba tylko z racji urodzenia, mam dużo zastrzeżeń do polityki papiestwa, w tym JPII, ale bardzo mnie razi wykorzystanie jego właśnie osoby przez takich właśnie Rubików - całkiem podobnie, jak ze świętami w hipermarketach. Skala oczywiście nie ta, ale zjawisko podobne.
MK:
Ja nie będę cytować utworu, którego już wszyscy przeczytaliście na moim blogu ;) Mam troszkę inne podejście do pieniądza, nie narzekam na jego brak można by powiedzieć, że im mniej się o niego staram tym więcej go mam, wiec nie rządzi on moim światem :) Zdanie biznes is biznes nie przedstawia dla mnie żadnej wartości;) Dlatego przywiązuję większą wagę do zupełnie innych aspektów życia :)
EP:
nie zakładaj MK z góry, że jeśli nie szanujemy tradycji świąt to znaczy że najważniejsze są pieniądze. Są również inne wartości poza tradycją.
MK:
ok EP, więc właśnie ze względu na takie wartości, będąc katolikami czy też nie, powinniśmy dostrzegać kiedy to pieniądz zaczyna rządzić naszym światem i czy mu na to pozwolimy, czy też nie?
KI:
Posrod tego marketingowego belkotu raczej ciezko jest sie przebic tradycji i prawdziwemu zaczeniu swiat. Zdecydowanie wiecej obywateli w wigilie nie pedzi do kosciola na pasterke, a do monopola tudziez stacje bezynowa po kolejna flaszke... Dla mnie swieta to czas odwiedzenia rodziny i spotkania znajomych.
EP:
MK - "powinniśmy dostrzegać kiedy to pieniądz zaczyna rządzić naszym światem" Zgadzam się, ale to nie ma żadnego znaczenia w kontekście wieszania bombek w listopadzie. Ludzie różne rzeczy próbują sprzedać, ale nie ma przecież przymusu żeby je kupować. Tak samo nie ma przymusu żeby teraz robić zakupy świąteczne. Jeśli jednak ktoś chce, to ma wolną rękę.
MK:
Tak, mamy wolną rękę i mamy wolny umysł i powinien on dostrzegać takie drobne niuanse , kiedy to pozornie niewinny pieniądz przejmuje władzą nasz naszym świat, nad otoczeniem, nad ludźmi. Tak jak pisał KI w Irlandii i w Anglii święta Bożego Narodzenia sprzedaje się nawet przed Świętem Zmarłych. Czy naprawdę tego chcemy również u nas takiego mezaliansu? Czy dopiero wtedy dostrzeżemy, że nie mamy wpływu na nic, że biznes innych kształtuje nasze otoczenie?
MK:
Nie musimy kupować masz rację, ale nie musimy też słuchać kolęd w Adwencie. Niestety ze względu na zwiększenie sprzedaży słychać je w głośnikach. Panie siedzą przy kasach w czerwonych czapeczkach, niekiedy wyglądają komicznie, pozwalając na to, bo ktoś kto ma kasę i chce zarobić jeszcze więcej kasy ma w nosie, że te kobiety czują się z tym źle, najczęściej nie mają wyboru, bo jeśli ktoś podejmuje pracę w super makiecie za marne pieniądze to zazwyczaj jest zdesperowany. Pieniądz odbiera ludziom godność, szacunek do innych wreszcie uśmiech.
KI:
Mysle ze nie dam nam sie tego uniknac...za kilka lat juz nikt tego nie zauwazy, uzna za cos normalnego swiateczne dekoracje na poczatku listopada...
EP:
zaraz, zaraz, o co wam właściwie chodzi? Nie chcecie żeby sklepy wieszały bomki w listopadzie, bo...? Jaki konkretnie powód? Krzysiek wskazywał na drugi akapit, który jest dla mnie nieco niezrozumiały, a wyciągnęłam z niego jeden wniosek (jeśli zły to mnie popraw Krzyśku): nie chcecie teraz magii świąt,
ponieważ chcielibyście ją zachować sobie na później (czyli w okolice 6 grudnia). Czy tak? Pytanie czy rzeczywiście za magię świąt odpowiadają sklepy (a nie wy sami)? Odniosłam wrażenie, że z jednej strony podoba wam się świąteczna atmosfera w sklepach, ale z drugiej narzekacie, że jeszcze na nią za wcześnie - trochę jak marudzące dziecko, które nie przyjmie prezentu od mikołaja, bo przyszedł dzień wcześniej.
Helaq:
Nie chodzi mi o zakupy, magia świąt nie ma z nimi kompletnie nic wspólnego
AK:
Bardzo trafne spostrzeżenia. Najbardziej bolesne jest w tym to ,że okres Bożego Narodzienia tradycjonalnie w Polsce trwa do 2 lutego. Tymczasem hipermarkety kreują nam świąta przed świątami- w trakcie adwentu, gdzie przeciętny człowiek powinien znaleźć trochę czasu na wyciszenie się i kontemplację. Teoretycznie pamiętam jeszcze czasy gdy pierwszą kolendę śpiewało się 24 grudnia i nie było to "dżingl bels" :) tylko na przykład "Lulaj że, Jezuniu". Ostatnią kolendę śpiewało się 2 Lutego gdy kończył się okres Bożonarodzeniowy. Tęsknię za tamtymi czasami. Tęsknię za prawdziwą choinką, za gitarą i pastorałkami, za prawdziwymi lukrowanymi piernikami i ozdobami własnoręcznie robionymi. Tęskię za lepieniem uszek i pierogów i za karpiem pływającym w wannie, który w momencie gdy szedł pod gilotynę miał już od kilku dni imię i był wspaniałym przyjacielem całej rodziny. Teraz święta wyglądają zupełnie inaczej. Na początku listopada kupiłam mikołaje czekoladowe- oczywiście są w przeróżnych kolorach- ciężko było znaleźć
czerwonego :) O strojeniu choinki nie ma co marzyć bo w zeszłym roku kupiłam taką już gotową ustrojoną- tandeta z hipermarketu. Uszka do barszczu- mrożone. Kolędy- tylko nie radio- już lepsza jest cisza. Kończąc na nastroju kontemplacji i wyciszenia.....sami wiecie...wszystko błyszczy i wrzeszczy!! Głowa boli i strach jechać na zakupy bo można spotkać kolejnego pijanego Mikołaja rozdającego ulotki...
Koniec......na taki temat nie mam podsumowania...... jedynie chwilę zadumania.
Zjawisko, o którym chcę napisać obserwujemy od kilku lat, ale za cholerę się do niego nie przyzwyczaiłem i raczej nie przyzwyczaję. Ledwo minęły święta Wszystkich Świętych i Zaduszki, a w hipermarketach zawisły gwiazdkowe dekoracje, z głośników sączy się świąteczna muzyka, mamy już nawet świąteczne promocje.
Co za kretyn wymyślił bożonarodzeniowe promocje na początku listopada? Epitetu "kretyn" użyłem z pełną świadomością, a o tych, którzy w kolejnych firmach i kolejnych latach ten pomysł małpują nawet nie chce mi się wspominać. Czy naprawdę już do tego stopnia jesteście ogłupieni swoim pozornym sprytem i wymaganiami szefów, że nie widzicie, że to nie ma żadnego sensu? Dlaczego chcecie ludziom odebrać jedne z najpiękniejszych chwil roku? Jak pustym człowiekiem trzeba być, żeby z pełną świadomością rozmieniać na drobne świąteczną atmosferę, ludzkie uczucia i tradycję? Naprawdę myślicie, że ludzie zaczną szynkę na święta kupować na początku listopada?
OK, rozumiem że do świąt powoli handlowcy się już muszą szykować: czas powoli zmieniać asortyment, składać zamówienia, towarować sklepy, ale do jasnej ciasnej róbcie to sobie po cichu! Nie rozumiecie, że krzywdę i sobie robicie? Z czym wyjedziecie przed 6 grudnia? A przed Wigilią? Zaczniecie ludziom wciskać, że to dział marketingu Tesco czy jakiegoś innego Carrefoura wymyślił Boże Narodzenie, a święty Mikołaj urodził się na parkingu przed hipermarketem?
Z niecierpliwością czekam na czasy, gdy w grudniu rozpoczną się promocje wielkanocne, a choinkę trzeba będzie kupić w czerwcu. Aha, ciekawi mnie też, co powiecie swoim dzieciom, gdy znudzone świętami nie będą chciały ubrać choinki :P
Można by na tym skończyć, ale wbrew moim obawom nie tylko ja tak myślę. Kilka dni po tym, gdy to napisałem np. pojawił się w "Metro" artykuł o podobnej treści i takim samym tytule (już w sieci niedostępny) i w kilku innych miejscach też podobne wypowiedzi czytałem. Pozwolę sobie też zacytować bardzo wymowny komentarz autorstwa p. Mariusza Kubińskiego, który pojawił się pod moją notką:
"W moim domu jest czternastolatek, który rzeczywiście jest tak znudzony (obserwacja z lat poprzednich) ceremoniałem świątecznym - zresztą, jak sam przyznaje, powodem tego jest maniakalna wprost chęć firm - patrz - np. Coca Cola, która już w listopadzie sprzedaje butle z mikołajami, i w reklamach której jeżdżą wozy po zasypanych śniegiem drogach - przypomnienia nam o Bożym Narodzeniu - że nie pomaga w ubieraniu choinki, i nawet uważa za "obciachowy" stroik we własnym pokoju. Jestem ateistą, więc te święta, jak każde inne zresztą, są okresem wolnym od obowiązków, podchodzę do tego bez emocji; ale prawdą jest, że komercjalizacja życia deprecjonuje najświętsze u nas tradycje. Mamy choinki w listopadzie, śmieszne imprezy w przeddzień Święta Zmarłych (wolę tę nazwę), kaplice w hipermarketach itd. Sami się deptamy, rujnujemy historię, wciąż się "cywilizujemy". Wprost przeciwnie postępują Anglicy, którzy nawet "naszemu"
prezydentowi przytwierdzili kwiatek do marynarki w czasie jego pobytu w Londynie. Nie potrafimy sprzedać naszej historii, naszych tradycji, zaprzedajemy, nawet nie za srebrnika, naszą tożsamość. Nie jestem nacjonalistą, nigdy w życiu, ale chciałbym moim wnukom móc, niekoniecznie w skansenie, pokazać, jak to drzewiej bywało - i jakie to było miłe."
Poniżej pozostałe komentarze, a było ich (rekordowo jak na mojego bloga) ponad 30:
MK:
W dużych supermarketach są miejsca gdzie można wyrazić swoją opinię na temat tego co mam się podoba a co nie, może więc pora robić to otwarcie? A po napisaniu notki zrezygnować z zakupów w takim nastawionym na sprzedaż za wszelką cenę sklepie. Tak by handlowcy odczuli nasz wyraźny sprzeciw, w następnym roku się zastanowią kiedy zacząć święta.
Trudniejsza sprawa z reklamami, trzeba by było chyba rezygnować z kanałów, które pozwalają zakłócać normalny przebieg naszych tradycyjnych świąt i równie wyraźnie dawać im to do zrozumienia, że jeśli np: będą pozwalać na listopadową emisje świątecznych reklam to zrezygnujemy z oglądania takiego kanału, kiedy spadnie mi oglądalność, reklamodawcy też się wycofają i wtedy odczują, że się nie kalkulowało ;)
Wszyscy powinni poznać czym jest upór polaka i że Polacy nie gęsi nie tylko swój język znają, ale i o tradycje dbają :)
EP:
to ja się wyłamię - jest mi najzupełniej obojętne czy sklepy już teraz są obwieszone tandetnymi lampeczkami, złotymi łańcuchami i bańkami z namalowanym św. Mikołajem. Sklep chce zwiększyć sprzedaż i robi to na różne sposoby. Producenci chcą zwiększyć sprzedaż więc wprowadzają promocyjne produkty, a dobrym pretekstem do tego są właśnie święta. Nie za bardzo rozumiem w jaki sposób miałoby to burzyć tradycję? Co to ma wspólnego z paroma dniami spędzonymi w gronie rodzinnym w grudniu? Mam wrażenie że to taki "rąbek spódnicy u baletnicy" - Ci co chcą kultywować tradycję rodzinnych świąt (i nie do końca im się to udaje) zwalają winę na sklepy i producentów (reklamy, promocje).
Temu 14-latkowi wcale się nie dziwię - tak jak dla współczesnej młodzieży patriotyzm to archaiczne słowo, tak i tradycja często ma negatywne znaczenie. Nie rozumiem również Pana "ateisty" który mimo braku wiary w Boga próbuje nakłonić własne dziecko do "udziału w obrządkach religijnych". (Tak na marginesie też
się nie raz próbowałam wykpić z ubierania choinki, a wszelkie ceremoniały budzą we mnie niechęć.)
AL:
przeważnie robię zakupy świąteczne w listopadzie. W grudniu mi się nie chce. traktuję święta jako niestety konieczność i mam do nich ambiwalentny stosunek. Dlatego zupelnie mnie nie obchodzi fakt świątecznej aury w marketach w listopadzie.
MK:
A mi trochę szkoda takiej postawy, tradycja pozwala nam zachować odrębność, wyróżnia nas jak naród. Jednego jestem pewna ludzie na obczyźnie zawsze tęsknią za polską tradycją doceniają jej wartości. To do każdego człowieka przychodzi w innym czasie, pod wpływem innych okoliczności, ale zawsze przychodzi,
poczekam więc cierpliwie jak i w was się obudzi ;)
EP:
ja bym się tych ludzi za granicą spytała, czy ta tęsknota to tęsknota za polską tradycją czy po prostu tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, znajomymi. W każdym człowieku prędzej czy później pojawia się nostalgia za dawnymi czasami - przypomina sobie miłe chwile, zapachy, smaki, ludzi z którymi przebywał. Z tradycją
to jednak niewiele ma wspólnego. To tylko chwilowe (lub bardziej trwałe) pragnienie powrotu do przeszłych czasów.
AL:
ale dlaczego MK? święta tzw. bożego narodzenia (jako ateistka piszę specjalnie z małej litery) nigdy na mnie nie robiły wrażenia. Tak swoją drogą: niby teraz oburzamy się na ten pseudoświateczny blichtr, ale dwadzieścia lat temu robiliśmy dokładnie to samo. Oczekiwaliśmy tego magicznego statku z pomarańczami,
który wypłynął za portu w Hawanie. Przecież to właśnie była magia świąt: zdobyczny karp, kilogram białej i siatka pomarańczy.
MK:
Ja z tymi ludźmi rozmawiałam zdarzyło mi się spędzić święta Bożego Narodzenia w Anglii. To były najsmutniejsze moje Święta. Zresztą nie tylko moje.
EP:
ponieważ były z daleka od rodziny i znajomych - tylko tyle i aż tyle.
Ja święta spędzam zwykle przed komputerem (bardzo sobie to chwalę). Czasami ze znajomymi (również nie kultywującymi tradycji) wspólnie imprezowaliśmy ale bez wigilii, opłatka, choinki i prezentów, za to z alkoholem. Tradycja nie jest dla mnie świętością.
Helaq:
AL, chodzi właśnie o to, żeby tę magię świąt zachować na okres przedświąteczny, a nie na zwykłe zakupy o innej porze roku. A poza tym chodzi nie tylko o atmosferę, co być może niedostatecznie podkreśliłem - zwracam uwagę na drugi akapit.
AL:
EP, to podobnie jak ja. Po prostu wkurza mnie ta rodzinna hipokryzja i pokaz polskiej pseudo katolickości. W tym roku wyjeżdżam na narty.
MK:
Ja jestem katoliczką i nie czuje się z tego względu hipokrytką.
Brakowało mi choinki, polskich potraw, łamani opłatkiem a w Anglii byłam z rodziną.
AL:
Gosiu, opłatek bierzesz ze sobą, choinkę w UK można dostać, polskie potrawy ugotować. Mój brat świetnie sobie święta organizuje. Wystarczy tylko chcieć. Ktoś powiedział, że święta to ludzie. Po prostu, a nie świeczki, choinka i cala ta celebra. To tylko "ubarwiacze" świąt.
MK:
Tak tylko to był przypływ chwili okazało sie że mąż nie przyjedzie bo ze względu na te pseudo Święta Angielskie musiał zostać w pracy, więc to my pojechaliśmy tam niestety nieprzygotowani i wtedy właśnie zrozumiałam jak może komuś brakować tradycji i że dla niektórych jest to tak ważne jak dla innych bzdurne.
KI:
No to w Polsce jeszcze nie jest tak zle, w Irlandii swiateczne dekoracje zaczynaja pojawiac sie jakis tydzien, dwa przed Halloween czyli pod koniec pazdziernika. Jakos na poczatku pazdziernika w Lidlu juz sprzedawali swieczki, mikolaje, ciasteczka i inne swiateczne dekoracje. W Londynie rowniez juz w polowie pazdziernika mozna trafic na sklepy ze swiatecznym klimatem. Tutaj panuje lekkie przekonanie zeby wlasnie prazenty kupowac jakos w tym okresie, bo ceny beda wyzsze przed sama gwiazdka. Czy mi to przeszkadza, nie sadze, jakos obojetnie przechodze obok nich. A promocja gadzetow wielkanocnych w grudniu, czemu nie, jezeli okaze sie za mozna na nich zarobic jak na tych z choinka, to pewnie i tego doczekamy...
AL:
mnie w ogóle wkurza tzw. drugi dzień świąt. za wyjątkiem Austrii, Włoch i katolickich landów w Niemczech jesteśmy jedynym, tak rozpuszczającym obywateli państwem. co za nieproduktywność. Zgroza.
Helaq:
ja jestem niewierzący, nie cierpię hipokryzji i polskiego "obchodzenia" świąt, ale lubię świąteczną atmosferę, dlatego tak mnie irytuje jej rozmienianie na drobne.
MK:
Ja jestem tolerancyjna, toleruję ludzi innych wyznań, ateistów, ludzi innych ras, ludzi z innymi preferencjami seksualnymi niż moje i oczekuję również tolerancji do moich odczuć, do moich potrzeb. A mnie razi wykorzystywanie Święta w celach handlowych przez ludzi którzy nawet nie wiedzą czym są Święta.
AL:
Gosiu, to zapytam przewrotnie. A wykorzystywanie przez Rubika osoby JP2 uważasz za słuszne? Wiem, czym są święta i czemu mają służyć. jak to mawiał jeden znajomy menel: biznes is biznes. Po prostu. Dokładnie jak w utworze Floydów pt. Money ;)
EP:
Kościół to wbrew pozorom również nie instytucja charytatywna, tylko dobrze prosperujący biznes.
Helaq:
Aga, jak już napisałem, katolikiem jestem chyba tylko z racji urodzenia, mam dużo zastrzeżeń do polityki papiestwa, w tym JPII, ale bardzo mnie razi wykorzystanie jego właśnie osoby przez takich właśnie Rubików - całkiem podobnie, jak ze świętami w hipermarketach. Skala oczywiście nie ta, ale zjawisko podobne.
MK:
Ja nie będę cytować utworu, którego już wszyscy przeczytaliście na moim blogu ;) Mam troszkę inne podejście do pieniądza, nie narzekam na jego brak można by powiedzieć, że im mniej się o niego staram tym więcej go mam, wiec nie rządzi on moim światem :) Zdanie biznes is biznes nie przedstawia dla mnie żadnej wartości;) Dlatego przywiązuję większą wagę do zupełnie innych aspektów życia :)
EP:
nie zakładaj MK z góry, że jeśli nie szanujemy tradycji świąt to znaczy że najważniejsze są pieniądze. Są również inne wartości poza tradycją.
MK:
ok EP, więc właśnie ze względu na takie wartości, będąc katolikami czy też nie, powinniśmy dostrzegać kiedy to pieniądz zaczyna rządzić naszym światem i czy mu na to pozwolimy, czy też nie?
KI:
Posrod tego marketingowego belkotu raczej ciezko jest sie przebic tradycji i prawdziwemu zaczeniu swiat. Zdecydowanie wiecej obywateli w wigilie nie pedzi do kosciola na pasterke, a do monopola tudziez stacje bezynowa po kolejna flaszke... Dla mnie swieta to czas odwiedzenia rodziny i spotkania znajomych.
EP:
MK - "powinniśmy dostrzegać kiedy to pieniądz zaczyna rządzić naszym światem" Zgadzam się, ale to nie ma żadnego znaczenia w kontekście wieszania bombek w listopadzie. Ludzie różne rzeczy próbują sprzedać, ale nie ma przecież przymusu żeby je kupować. Tak samo nie ma przymusu żeby teraz robić zakupy świąteczne. Jeśli jednak ktoś chce, to ma wolną rękę.
MK:
Tak, mamy wolną rękę i mamy wolny umysł i powinien on dostrzegać takie drobne niuanse , kiedy to pozornie niewinny pieniądz przejmuje władzą nasz naszym świat, nad otoczeniem, nad ludźmi. Tak jak pisał KI w Irlandii i w Anglii święta Bożego Narodzenia sprzedaje się nawet przed Świętem Zmarłych. Czy naprawdę tego chcemy również u nas takiego mezaliansu? Czy dopiero wtedy dostrzeżemy, że nie mamy wpływu na nic, że biznes innych kształtuje nasze otoczenie?
MK:
Nie musimy kupować masz rację, ale nie musimy też słuchać kolęd w Adwencie. Niestety ze względu na zwiększenie sprzedaży słychać je w głośnikach. Panie siedzą przy kasach w czerwonych czapeczkach, niekiedy wyglądają komicznie, pozwalając na to, bo ktoś kto ma kasę i chce zarobić jeszcze więcej kasy ma w nosie, że te kobiety czują się z tym źle, najczęściej nie mają wyboru, bo jeśli ktoś podejmuje pracę w super makiecie za marne pieniądze to zazwyczaj jest zdesperowany. Pieniądz odbiera ludziom godność, szacunek do innych wreszcie uśmiech.
KI:
Mysle ze nie dam nam sie tego uniknac...za kilka lat juz nikt tego nie zauwazy, uzna za cos normalnego swiateczne dekoracje na poczatku listopada...
EP:
zaraz, zaraz, o co wam właściwie chodzi? Nie chcecie żeby sklepy wieszały bomki w listopadzie, bo...? Jaki konkretnie powód? Krzysiek wskazywał na drugi akapit, który jest dla mnie nieco niezrozumiały, a wyciągnęłam z niego jeden wniosek (jeśli zły to mnie popraw Krzyśku): nie chcecie teraz magii świąt,
ponieważ chcielibyście ją zachować sobie na później (czyli w okolice 6 grudnia). Czy tak? Pytanie czy rzeczywiście za magię świąt odpowiadają sklepy (a nie wy sami)? Odniosłam wrażenie, że z jednej strony podoba wam się świąteczna atmosfera w sklepach, ale z drugiej narzekacie, że jeszcze na nią za wcześnie - trochę jak marudzące dziecko, które nie przyjmie prezentu od mikołaja, bo przyszedł dzień wcześniej.
Helaq:
Nie chodzi mi o zakupy, magia świąt nie ma z nimi kompletnie nic wspólnego
AK:
Bardzo trafne spostrzeżenia. Najbardziej bolesne jest w tym to ,że okres Bożego Narodzienia tradycjonalnie w Polsce trwa do 2 lutego. Tymczasem hipermarkety kreują nam świąta przed świątami- w trakcie adwentu, gdzie przeciętny człowiek powinien znaleźć trochę czasu na wyciszenie się i kontemplację. Teoretycznie pamiętam jeszcze czasy gdy pierwszą kolendę śpiewało się 24 grudnia i nie było to "dżingl bels" :) tylko na przykład "Lulaj że, Jezuniu". Ostatnią kolendę śpiewało się 2 Lutego gdy kończył się okres Bożonarodzeniowy. Tęsknię za tamtymi czasami. Tęsknię za prawdziwą choinką, za gitarą i pastorałkami, za prawdziwymi lukrowanymi piernikami i ozdobami własnoręcznie robionymi. Tęskię za lepieniem uszek i pierogów i za karpiem pływającym w wannie, który w momencie gdy szedł pod gilotynę miał już od kilku dni imię i był wspaniałym przyjacielem całej rodziny. Teraz święta wyglądają zupełnie inaczej. Na początku listopada kupiłam mikołaje czekoladowe- oczywiście są w przeróżnych kolorach- ciężko było znaleźć
czerwonego :) O strojeniu choinki nie ma co marzyć bo w zeszłym roku kupiłam taką już gotową ustrojoną- tandeta z hipermarketu. Uszka do barszczu- mrożone. Kolędy- tylko nie radio- już lepsza jest cisza. Kończąc na nastroju kontemplacji i wyciszenia.....sami wiecie...wszystko błyszczy i wrzeszczy!! Głowa boli i strach jechać na zakupy bo można spotkać kolejnego pijanego Mikołaja rozdającego ulotki...
Koniec......na taki temat nie mam podsumowania...... jedynie chwilę zadumania.
Etykiety:
głupi marketing,
handel,
hipermarkety,
promocje świąteczne
poniedziałek, 23 listopada 2009
Polacy jako naród indywidualistów?
[opublikowane pierwotnie 2006-10-14]
I raz jeszcze dyskusja w blogu Marcina Wołkiewicza sprowokowała mnie do zabrania głosu, a nie chcę "off-topować" u kogoś.
W komentarzach padło zdanie "cieszę się, że jesteśmy krajem pełnym indywidualistów". W pierwszej chwili chciałoby się zakrzyknąć "zgoda!", ale warto chyba przyjrzeć się temu trochę bliżej. Na czym polega ten nasz indywidualizm? Czy wykorzystujemy go w biznesie? Może objawia się jako innowacyjność? Cóż, wszelkie publikacje, statystyki i prywatne obserwacje wskazują, że jesteśmy najmniej innowacyjnym społeczeństwem w Unii Europejskiej. Potwierdzają to również rozmowy z ludźmi szerzej zainteresowanymi tą tematyką - jeden z biznesowych znajomych, szczególnie zainteresowany tą tematyką opowiadał mi ostatnio, jakie projekty zgłaszane są ostatnio do jednego z funduszy zajmującego się start-upami: pizzerie, knajpki, sklepy z ciuchami... To jest innowacyjność? W tym kraju na palcach można policzyć przedsięwzięcia, które wniosły powiew świeżości do zatęchłego i odtwórczego krajobrazu polskiej gospodarki, żeby z dziedziny związanej z informatyką wspomnieć firmy typu Logotec czy YDP. Ale co nowego, co świeżego wprowadzili ci najwięksi? W tym pięknym kraju nie wyobrażam sobie powstania Google (przypominam, że to zaledwie kilka lat temu była niewielka firma), to nie tutaj zbudowano Segwaya itd. Oczywiście, wiem z czego to per saldo wynika - mamy młodą gospodarkę, społeczeństwo skażone latami zastoju itp., ale znowu - wszystkiego tym się wytłumaczyć nie da. No dobra, można mi zarzucić w tym momencie marudzenie, krytykanctwo itd., ale innowacyjność to tylko jeden z wielu możliwych przejawów indywidualizmu, jaki widzę.
Ten polski indywidualizm polega również na nieumiejętności pracy w grupie i dostosowania się do reguł gry zespołowej. Masa ludzi musi coś robić po swojemu i jakoś dziwnym trafem zawsze inaczej, niż akurat wymaga tego sytuacja: gdy potrzeba odrobiny kreatywności, to taki osobnik w tępy sposób bedzie odwzorowywał to, co ma naszkicowane na kartce jako wstępną, luźną propozycję. Gdy trzeba z kolei precyzyjnie i dokładnie zrealizować polecenie, czy wytyczne klienta, to wtedy włącza się takiemu artyście "tryb kreatywny", lub nagle staje się bardzo sumienny i dokładny w sytuacji, gdzie jest konieczność błyskawicznego i czasem prowizorycznego działania, bo taka jest potrzeba chwili. Nie wymyślam tego, tylko przerabiałem chyba setki razy. Żeby nie było wątpliwości - naprawdę nie mam spolegliwego charakteru, czasami kompletnie nie zgadzam się z tym co muszę robić, czy mówić, niemniej jednak mam świadomość dla kogo pracuję i jaki jest tej pracy sens.
Nie wiem, czy w ogóle warto wspominać tu przejawy polskiego indywidualizmu, które widzimy w innych dziedzinach życia, np. w polityce. Tutaj, to juz pełne rozpasanie jest: każdy "indywidualny" czubek zakłada własną partię, każdy musi mieć własną wizję itd. Chciałbym kiedyś dożyć czasów, kiedy będę czuł, że mimo innych wizji świata i poglądów, politycy będą dążyli w jednym, choćby bardzo ogólnie nakreślonym kierunku (czyli generalnie tam, gdzie wszystkim będzie lepiej). A co mamy teraz? Co tu tłumaczyć, każdy widzi...
W życiu zawodowym najbardziej jednak chyba irytującym przejawem tego, o czym piszę jest wtrącanie się wielu ludzi we wszystko, na co tylko mają choć odrobinę wpływu. Modelowym przykładem takiego charakteru jest stwierdzenie "Ja się wprawdzie na tym nie znam, ale zrobiłbym to tak..."
Dramat po prostu. Czy taki człowiek mówi taksówkarzowi, jak ma kierować samochodem? Nie, podaje cel jazdy i ewentualnie z grubsza może nakreślić trasę. Niezbyt mądre jednak jest upierać się przy niej, jeśli taksówkarz mówi, że tam jest ogromny korek. Albo inny przykład z kosmosu: czy ktokolwiek wpadłby na pomysł, żeby zamówić o stolarza krzesło na trzech nogach i czwartej wystającej z siedzenia do góry? Nie sądzę. Dlaczego w takim razie 2/3 ludzi usiłuje forsować swoje nie zawsze rozsądne pomysły swoim zleceniobiorcom: firmom z branży reklamowej, graficznej, agencjom interaktywnym, firmom informatycznym? Chcesz się ubrać dziwacznie? Proszę bardzo, najwyżej inni będą się dziwnie patrzeć. Dlaczego jednak chcesz człowieku zrobić krzywdę swojej firmie? Tego chyba nigdy nie pojmę. Ktoś kiedyś powiedział mi (hi, Luke! :)) mądre, choć może nie do końca grzeczniutkie zdanie: jak się bierze psa do pilnowania ogrodu, to się za niego nie szczeka. Piękne prawda? Ale co, napisać sobie to na czole?
Nie chciałbym jednak zostać uznany za mękołę: większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę, traktują ludzi i firmy, których wynajmują jak doradców, fachowców w wybranej dziedzinie, bo w końcu po to ich wynajmują, żeby lepiej i sprawniej poradzili sobie z działaniami, których nie zawsze można zrobić coś własnymi siłami. Ale jaki jest ogólny obraz społeczeństwa w moich oczach? Nie, ja tego nie nazwałbym indywidualizmem. Słowo "warcholstwo" chyba niestety znacznie lepiej tu pasuje.
Poniżej, jak zwykle, wybrane komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia (a dzisiaj ich sporo):
KF:
To ja Ci powiem czemu ja jednak w zakresie *mojej* reklamy będę się zawsze wtrącać: realizująca ją agencja siłą rzeczy nie zna firmy od środka. Nie zawsze załapie w pełni charakter tego, co ma być promowane. Czasami zresztą jej wizja promocji danego produktu mocno odbiega od mojej własnej. I ja w tym momencie chcę jednak się wtrącić - bo ich twórczość nie tworzy ich wizerunku tylko mój. Ja chcę się pod tym wizerunkiem ze spokojnym sumieniem podpisać. Toteż jak wychodzi coś, pod czym się podpisywać nie chcę - to oczywiście że się wtrącę, i to diabelnie się wtrącę... Nie uważam zresztą, że firmy zewnętrzne należy wynajmować do zrobienia czegoś "za nas". Jeśli biorę sobie psa do szczekania - to ja określam że ma to być pies, ma szczekać, ma szczekać w takich i takich warunkach i na takim i takim terenie. I wolałabym, żeby ten pies sobie nie definiował samoczynnie terytorium szczekania i nie ujadał mi na kontrahentów ;)
Helaq:
Kira, to o czym piszesz mieści się w ramach wpółpracy klienta z wykonawcą, która jest po prostu niezbędna, żeby należycie zrealizować nakreślony cel - nie wyobrażam sobie braku takiej współpracy, bo skutki mogą być tylko opłakane. To, o czym ja pisałem zna chyba każdy pracownik agencji reklamowej lub interaktywnej i jest w zasadzie przeciwieństwem takiej współpracy. Absolutnie nie chodzi o to, żeby ślepo wierzyć wykonawcy, ale uwierz, jakbyś słyszała co jakiś czas "genialne" i kompletnie przedpotopowe pomysły niektórych ludzi, którzy po prostu robią obie nimi krzywdę, to...
Posłużę się jeszcze jednym przykładem: coraz popularniejsza jest instytucja personal shoppera. Wyobraź sobie, że jesteś taką osobistą stylistką i Twoją rolą jest właśnie ubieranie innych ludzi i poniekąd dbanie o ich wizerunek. I Twój klient (powiedzmy, że to osoba znana, np. polityk) na propozycję ubrania go w brązowy garnitur mówi, że źle się czuje w takim kolorze. Powinnaś uwzględnić jego zdanie, bo nawet jeśli będzie ubrany super modnie i elegancko zarazem, to prawdopodobnie nie będzie czuł się komfortowo i swobodnie w tym garniturze - to jest właśnie pozytywna współpraca. Ale co będzie, jeśli zechce do garnituru założyć białe skarpetki i uprze się przy tym, bo taki ma wsiowy gust? Jeśli dodasz do tego, że wszyscy z jego środowiska i plotkarska prasa wie, kto go ubiera - zgodzisz się na to?
MF:
:) widzę, że zbierało się na ten wpis od dłuższego czasu... Innowacyjność wynika chyba z pasji i dogłębnej wiedzy na jakiś temat, w jakiejś dziedzinie - innowacyjność nie jest cechą społeczeństw, tylko jednostek (tych "indywidualistów") - ewentualnie można uznać, że innowacyjność jest pochodną warunków do rozwoju jakie się stwarza społeczeństwu (dostęp do informacji, finansowania, partnerów, ograniczona biurokracja itd).
co do braku umiejętności pracy w grupie, narzucania swoich koncepcji specjalistom mimo braku kompetencji w danej dziedzinie, czy niesprecyzowanych oczekiwań i ciągłego narzekania na dostawcę... spotyka to chyba każdego z nas i wynika z niezbyt wysokiej kultury biznesowej w naszym kraju , ale to przyjdzie z czasem, z kolejnymi firmami wchodzącymi z zachodu na nasz ryne, z edukacją zawodową i gromadzeniem doświadczeń, wyłanianiem najlepszych specjalistów
po prostu jako kraj mamy sporo do nadrobienia - na szczęście weszliśmy do UE, bez tego by była klapa kompletna
Helaq:
zbierało się, zbierało :) a że dzisiaj przeczytałem bloga Marcina, to stwierdziłem, że czas najwyższy ;)
A odnośnie tego, co napisałeś - właśnie chciałem powiedzieć, że ten "indywidualizm" jest jakoś dziwnie ukierunkowany. Raczej destruktywnie, niż konstruktywnie. A co do zmian w przyszłości, nie zostaje napisać nic innego, jak tylko: "oby"...
MF:
wszystko chyba zależy od kultury bycia i współżycia
w Japonii indywidualizm jest wadą, ale jako kolektyw są niesłychanie innowacyjni i produktywni
w Ameryce indywidualizm to podstawa, oznacza inicjatywę, przedsiębiorczość, innowacyjność
w Polsce nie ma ani japońskiej, ani amerykańskiej kultury, tylko nieskoordynowane miotanie się i awantury o to, kto się miota we właściwym kierunku (reszta to złodzieje i element).
mnie też wkurzają przejawy źle ukierunkowanego indywidualizmu u klientów (forsowanie swoich koncepcji, genialne pomysły po zamknięciu etapu burzy mózgów itp) i u pracowników (brak konsekwencji, brak umiejętności pracy w zespole, niestabilność emocjonalna, brak ogłady biznesowej)
JŻ:
Witam! Indywidualista w biznesie to osoba, która się na czymś zna i potrafi to zrobić od A do Z w zakresie potrzeb klienta tak by i on mógł osiągnąć to co mu jest potrzebne w życiu w zakresie skutecznego działania w tym z czym się do nas zwraca a my go obsługujemy. Indywidualizm kreuje się w oparciu o cechy osobowe. W oparciu o najlepszą cechę/czytaj najdoskonalszą cechę/ budowana jest indywidualność. Innowacyjność w biznesie powstaje w oparciu o twórczość osoby. Twórcza osoba to taka, która już wie co ma dokonać w życiu i robi to. Innowacyjna osoba to taka, która dodaje wartosć dodaną do tego co już jest ale z punktu widzenia rzeczywistego zapotrzebowania społecznego. Indywidualista może być innowacyjny ale nie musi. Tak to widzę i tak to działa w moim życiu. Pozdrawiam.
MW:
A tak przy okazji :)) Wally Olins (konsultant brandingu, który opracowywał pierwszy etap projektu Marka dla Polski) dostrzegł INDYWIDUALIZM Polaków i zaproiponował jako jeden z kierunków dla marki POLSKA. Obok tego były jeszcze 3 inne kierunki.
Stwierdził, że z tego INDYWIDUALIZMU może rodzić się wiele dobrego - zwłaszcza w dziedzinach takich jak sport, nauka, wynalazczość, wybitne jednostki (takie jak np. Lech Wałęsa, czy Karol Wojtyła)....
Może nie jest (będzie) tak źle?? :))
Helaq:
Ba, mam nadzieję, że tak będzie. Zresztą skupiłem się tu na tych aspektach indywidualizmu, które przeszkadzają w pracy, ale to nie znaczy, że nie doceniam tej cechy. Wręcz przeciwnie, potrzebujemy tego. Chodzi tylko oto, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów :)
I raz jeszcze dyskusja w blogu Marcina Wołkiewicza sprowokowała mnie do zabrania głosu, a nie chcę "off-topować" u kogoś.
W komentarzach padło zdanie "cieszę się, że jesteśmy krajem pełnym indywidualistów". W pierwszej chwili chciałoby się zakrzyknąć "zgoda!", ale warto chyba przyjrzeć się temu trochę bliżej. Na czym polega ten nasz indywidualizm? Czy wykorzystujemy go w biznesie? Może objawia się jako innowacyjność? Cóż, wszelkie publikacje, statystyki i prywatne obserwacje wskazują, że jesteśmy najmniej innowacyjnym społeczeństwem w Unii Europejskiej. Potwierdzają to również rozmowy z ludźmi szerzej zainteresowanymi tą tematyką - jeden z biznesowych znajomych, szczególnie zainteresowany tą tematyką opowiadał mi ostatnio, jakie projekty zgłaszane są ostatnio do jednego z funduszy zajmującego się start-upami: pizzerie, knajpki, sklepy z ciuchami... To jest innowacyjność? W tym kraju na palcach można policzyć przedsięwzięcia, które wniosły powiew świeżości do zatęchłego i odtwórczego krajobrazu polskiej gospodarki, żeby z dziedziny związanej z informatyką wspomnieć firmy typu Logotec czy YDP. Ale co nowego, co świeżego wprowadzili ci najwięksi? W tym pięknym kraju nie wyobrażam sobie powstania Google (przypominam, że to zaledwie kilka lat temu była niewielka firma), to nie tutaj zbudowano Segwaya itd. Oczywiście, wiem z czego to per saldo wynika - mamy młodą gospodarkę, społeczeństwo skażone latami zastoju itp., ale znowu - wszystkiego tym się wytłumaczyć nie da. No dobra, można mi zarzucić w tym momencie marudzenie, krytykanctwo itd., ale innowacyjność to tylko jeden z wielu możliwych przejawów indywidualizmu, jaki widzę.
Ten polski indywidualizm polega również na nieumiejętności pracy w grupie i dostosowania się do reguł gry zespołowej. Masa ludzi musi coś robić po swojemu i jakoś dziwnym trafem zawsze inaczej, niż akurat wymaga tego sytuacja: gdy potrzeba odrobiny kreatywności, to taki osobnik w tępy sposób bedzie odwzorowywał to, co ma naszkicowane na kartce jako wstępną, luźną propozycję. Gdy trzeba z kolei precyzyjnie i dokładnie zrealizować polecenie, czy wytyczne klienta, to wtedy włącza się takiemu artyście "tryb kreatywny", lub nagle staje się bardzo sumienny i dokładny w sytuacji, gdzie jest konieczność błyskawicznego i czasem prowizorycznego działania, bo taka jest potrzeba chwili. Nie wymyślam tego, tylko przerabiałem chyba setki razy. Żeby nie było wątpliwości - naprawdę nie mam spolegliwego charakteru, czasami kompletnie nie zgadzam się z tym co muszę robić, czy mówić, niemniej jednak mam świadomość dla kogo pracuję i jaki jest tej pracy sens.
Nie wiem, czy w ogóle warto wspominać tu przejawy polskiego indywidualizmu, które widzimy w innych dziedzinach życia, np. w polityce. Tutaj, to juz pełne rozpasanie jest: każdy "indywidualny" czubek zakłada własną partię, każdy musi mieć własną wizję itd. Chciałbym kiedyś dożyć czasów, kiedy będę czuł, że mimo innych wizji świata i poglądów, politycy będą dążyli w jednym, choćby bardzo ogólnie nakreślonym kierunku (czyli generalnie tam, gdzie wszystkim będzie lepiej). A co mamy teraz? Co tu tłumaczyć, każdy widzi...
W życiu zawodowym najbardziej jednak chyba irytującym przejawem tego, o czym piszę jest wtrącanie się wielu ludzi we wszystko, na co tylko mają choć odrobinę wpływu. Modelowym przykładem takiego charakteru jest stwierdzenie "Ja się wprawdzie na tym nie znam, ale zrobiłbym to tak..."
Dramat po prostu. Czy taki człowiek mówi taksówkarzowi, jak ma kierować samochodem? Nie, podaje cel jazdy i ewentualnie z grubsza może nakreślić trasę. Niezbyt mądre jednak jest upierać się przy niej, jeśli taksówkarz mówi, że tam jest ogromny korek. Albo inny przykład z kosmosu: czy ktokolwiek wpadłby na pomysł, żeby zamówić o stolarza krzesło na trzech nogach i czwartej wystającej z siedzenia do góry? Nie sądzę. Dlaczego w takim razie 2/3 ludzi usiłuje forsować swoje nie zawsze rozsądne pomysły swoim zleceniobiorcom: firmom z branży reklamowej, graficznej, agencjom interaktywnym, firmom informatycznym? Chcesz się ubrać dziwacznie? Proszę bardzo, najwyżej inni będą się dziwnie patrzeć. Dlaczego jednak chcesz człowieku zrobić krzywdę swojej firmie? Tego chyba nigdy nie pojmę. Ktoś kiedyś powiedział mi (hi, Luke! :)) mądre, choć może nie do końca grzeczniutkie zdanie: jak się bierze psa do pilnowania ogrodu, to się za niego nie szczeka. Piękne prawda? Ale co, napisać sobie to na czole?
Nie chciałbym jednak zostać uznany za mękołę: większość ludzi zdaje sobie z tego sprawę, traktują ludzi i firmy, których wynajmują jak doradców, fachowców w wybranej dziedzinie, bo w końcu po to ich wynajmują, żeby lepiej i sprawniej poradzili sobie z działaniami, których nie zawsze można zrobić coś własnymi siłami. Ale jaki jest ogólny obraz społeczeństwa w moich oczach? Nie, ja tego nie nazwałbym indywidualizmem. Słowo "warcholstwo" chyba niestety znacznie lepiej tu pasuje.
Poniżej, jak zwykle, wybrane komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia (a dzisiaj ich sporo):
KF:
To ja Ci powiem czemu ja jednak w zakresie *mojej* reklamy będę się zawsze wtrącać: realizująca ją agencja siłą rzeczy nie zna firmy od środka. Nie zawsze załapie w pełni charakter tego, co ma być promowane. Czasami zresztą jej wizja promocji danego produktu mocno odbiega od mojej własnej. I ja w tym momencie chcę jednak się wtrącić - bo ich twórczość nie tworzy ich wizerunku tylko mój. Ja chcę się pod tym wizerunkiem ze spokojnym sumieniem podpisać. Toteż jak wychodzi coś, pod czym się podpisywać nie chcę - to oczywiście że się wtrącę, i to diabelnie się wtrącę... Nie uważam zresztą, że firmy zewnętrzne należy wynajmować do zrobienia czegoś "za nas". Jeśli biorę sobie psa do szczekania - to ja określam że ma to być pies, ma szczekać, ma szczekać w takich i takich warunkach i na takim i takim terenie. I wolałabym, żeby ten pies sobie nie definiował samoczynnie terytorium szczekania i nie ujadał mi na kontrahentów ;)
Helaq:
Kira, to o czym piszesz mieści się w ramach wpółpracy klienta z wykonawcą, która jest po prostu niezbędna, żeby należycie zrealizować nakreślony cel - nie wyobrażam sobie braku takiej współpracy, bo skutki mogą być tylko opłakane. To, o czym ja pisałem zna chyba każdy pracownik agencji reklamowej lub interaktywnej i jest w zasadzie przeciwieństwem takiej współpracy. Absolutnie nie chodzi o to, żeby ślepo wierzyć wykonawcy, ale uwierz, jakbyś słyszała co jakiś czas "genialne" i kompletnie przedpotopowe pomysły niektórych ludzi, którzy po prostu robią obie nimi krzywdę, to...
Posłużę się jeszcze jednym przykładem: coraz popularniejsza jest instytucja personal shoppera. Wyobraź sobie, że jesteś taką osobistą stylistką i Twoją rolą jest właśnie ubieranie innych ludzi i poniekąd dbanie o ich wizerunek. I Twój klient (powiedzmy, że to osoba znana, np. polityk) na propozycję ubrania go w brązowy garnitur mówi, że źle się czuje w takim kolorze. Powinnaś uwzględnić jego zdanie, bo nawet jeśli będzie ubrany super modnie i elegancko zarazem, to prawdopodobnie nie będzie czuł się komfortowo i swobodnie w tym garniturze - to jest właśnie pozytywna współpraca. Ale co będzie, jeśli zechce do garnituru założyć białe skarpetki i uprze się przy tym, bo taki ma wsiowy gust? Jeśli dodasz do tego, że wszyscy z jego środowiska i plotkarska prasa wie, kto go ubiera - zgodzisz się na to?
MF:
:) widzę, że zbierało się na ten wpis od dłuższego czasu... Innowacyjność wynika chyba z pasji i dogłębnej wiedzy na jakiś temat, w jakiejś dziedzinie - innowacyjność nie jest cechą społeczeństw, tylko jednostek (tych "indywidualistów") - ewentualnie można uznać, że innowacyjność jest pochodną warunków do rozwoju jakie się stwarza społeczeństwu (dostęp do informacji, finansowania, partnerów, ograniczona biurokracja itd).
co do braku umiejętności pracy w grupie, narzucania swoich koncepcji specjalistom mimo braku kompetencji w danej dziedzinie, czy niesprecyzowanych oczekiwań i ciągłego narzekania na dostawcę... spotyka to chyba każdego z nas i wynika z niezbyt wysokiej kultury biznesowej w naszym kraju , ale to przyjdzie z czasem, z kolejnymi firmami wchodzącymi z zachodu na nasz ryne, z edukacją zawodową i gromadzeniem doświadczeń, wyłanianiem najlepszych specjalistów
po prostu jako kraj mamy sporo do nadrobienia - na szczęście weszliśmy do UE, bez tego by była klapa kompletna
Helaq:
zbierało się, zbierało :) a że dzisiaj przeczytałem bloga Marcina, to stwierdziłem, że czas najwyższy ;)
A odnośnie tego, co napisałeś - właśnie chciałem powiedzieć, że ten "indywidualizm" jest jakoś dziwnie ukierunkowany. Raczej destruktywnie, niż konstruktywnie. A co do zmian w przyszłości, nie zostaje napisać nic innego, jak tylko: "oby"...
MF:
wszystko chyba zależy od kultury bycia i współżycia
w Japonii indywidualizm jest wadą, ale jako kolektyw są niesłychanie innowacyjni i produktywni
w Ameryce indywidualizm to podstawa, oznacza inicjatywę, przedsiębiorczość, innowacyjność
w Polsce nie ma ani japońskiej, ani amerykańskiej kultury, tylko nieskoordynowane miotanie się i awantury o to, kto się miota we właściwym kierunku (reszta to złodzieje i element).
mnie też wkurzają przejawy źle ukierunkowanego indywidualizmu u klientów (forsowanie swoich koncepcji, genialne pomysły po zamknięciu etapu burzy mózgów itp) i u pracowników (brak konsekwencji, brak umiejętności pracy w zespole, niestabilność emocjonalna, brak ogłady biznesowej)
JŻ:
Witam! Indywidualista w biznesie to osoba, która się na czymś zna i potrafi to zrobić od A do Z w zakresie potrzeb klienta tak by i on mógł osiągnąć to co mu jest potrzebne w życiu w zakresie skutecznego działania w tym z czym się do nas zwraca a my go obsługujemy. Indywidualizm kreuje się w oparciu o cechy osobowe. W oparciu o najlepszą cechę/czytaj najdoskonalszą cechę/ budowana jest indywidualność. Innowacyjność w biznesie powstaje w oparciu o twórczość osoby. Twórcza osoba to taka, która już wie co ma dokonać w życiu i robi to. Innowacyjna osoba to taka, która dodaje wartosć dodaną do tego co już jest ale z punktu widzenia rzeczywistego zapotrzebowania społecznego. Indywidualista może być innowacyjny ale nie musi. Tak to widzę i tak to działa w moim życiu. Pozdrawiam.
MW:
A tak przy okazji :)) Wally Olins (konsultant brandingu, który opracowywał pierwszy etap projektu Marka dla Polski) dostrzegł INDYWIDUALIZM Polaków i zaproiponował jako jeden z kierunków dla marki POLSKA. Obok tego były jeszcze 3 inne kierunki.
Stwierdził, że z tego INDYWIDUALIZMU może rodzić się wiele dobrego - zwłaszcza w dziedzinach takich jak sport, nauka, wynalazczość, wybitne jednostki (takie jak np. Lech Wałęsa, czy Karol Wojtyła)....
Może nie jest (będzie) tak źle?? :))
Helaq:
Ba, mam nadzieję, że tak będzie. Zresztą skupiłem się tu na tych aspektach indywidualizmu, które przeszkadzają w pracy, ale to nie znaczy, że nie doceniam tej cechy. Wręcz przeciwnie, potrzebujemy tego. Chodzi tylko oto, żeby te plusy nie przesłoniły nam minusów :)
Etykiety:
indywidualizm,
innowacyjność,
trudny klient,
współpraca
sobota, 21 listopada 2009
Refleksja o idei w biznesie
[opublikowane pierwotnie 2006-07-11]
I znowu miałem odpowiedzieć na tekst z komentarza (tym razem w moim blogu), ale uznałem go za o tyle intrygujący i ważny, że postanowiłem podnieść do rangi nowego tematu (zapraszam do dyskusji) :)
Pozwolę sobie zacytować Marcina Wołkiewicza (oczywiście bez żadnych wycieczek osobistych, po prostu jest to mz. interesujący temat do polemiki):
"To co świadczy o wielkości marki NIKE to wielka idea za nią stojąca zamknięta w sloganach "Just do it", a obecnie "You can". Branding w przypadku tej marki został wykonany mistrzowsko - stworzona została wielka idea (idea przewodnia), została ona opisana misją i wizją. Stworzono slogan, który tę ideą świetnie komunikował. A w dodatku - idea ta została doskonale przeniesiona w obszar czystego biznesu! Wszystko się doskonale zgrało" - cały akapit, żeby przypadkiem kontekstu nie spłycić.
Chciałbym to spuentować tylko dwoma zdaniami: wielka idea? Jakże nisko ludzkość upadła... Kiedyś wielkimi ideami były "Wolność dla Tybetu", "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się", uwłaszczenie chłopów, likwidacja głodu, walka z komunizmem etc., a dzisiaj już tylko "You can", "Generation NeXt", "Think Different", "Róbta co chceta" i "Always Coca-Cola"... Any comments?
I - tradycyjnie - wybrane komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia (a dzisiaj ich sporo):
PS:
Cóż kiedyś trzeba było więcej wysiłku by zrozumiec otaczającą rzeczywistość... Dziś masz na wyciągnięcie ręki dowolną interpretację, która wymaga jedynie jej przyjęcia i akcetacji. Czy to będzie konsumpcyjny styl życia czy mistycyzm scjentologii.;> Masz gotową receptę, my wiemy że potrebujesz tego... Czy jest to oznaka zniewolenia? Nie wiem, raczej dowód na zbyt łatwe przyjmowanie gotowych wzorców. By nie było to o czym pisałeś, czyli Proletaryusze, Tybet też jest pewnego rodzaju gotowym wzorcem, jednak ma coś co powoduje że musimy myśleć, dlaczego. W przypadku wymienionych marek wystarczy poddać się przygotowaniej i... Pozdrawiam, Przemek
AM:
Zgadzam sie z Tobą absolutnie, dziś nie ma żadnych wartości, kiedyś walczyliśmy o coś, o naszą nie tylko wolność ale i godność, ważne dla Nas były inne ideały a dziś?? no cóż zalała Nas fala super sprzętów , markowych ciuchów i drogich kosmetyków. Dziś wartość człowieka oceniasz po tym co masz o nie po tym Kim jesteś!! Biznes kreci się w około liczy się pieniądz, a co za tym idzie wszędzie walka o niego i nie "zbędne" czułości i ropatrywanie co jest dobre a co złe. Biznes to jak wojna , pokażesz słabośc zniszczy Cie konkurencja. Przykre, to ale niestety prawdziwe, dziś już prawdziwych wartości nie ma.
MW:
WIELKA IDEA - zależy jak na nią spojrzeć (ten przeklęty relatywizm!)... W porównianiu do idei Wolnego Tybetu, Zniesienia patentów na leki dla mieszkańców Afryki, Wolności słowa itp., to wszystkie te wielkie idee brandingowe, czy marketingowe, można uznać za spłycanie, degradację idei jako takiej, schamienie i tak dalej ;)
Ale w porównianiu do idei "Po co masz kupować drożej, kiedy możesz taniej", albo "skoro nie widać różnicy - po co przepłacać", to takie You Can jest wielkie... Bo mówi o przełamywaniu słabości, barier, pozwala być może bardziej w siebie uwierzyć. Motywuje, pozwala się utożsamić z marką...
Ludzie lubią wysokie idee - czyli te w rodzaju "Wolny Tybet". A przedsiębiorcy wykorzystują to tworząc na ich bazie idee marketingowe/brandingowe.
Takie wykorzystanie spraw ważnych społecznie w celu zarobienia pieniędzy jest bardzo wyraźne w przypadku idei naturalnych kosmetyków, zaadoptowanej przez BODY SHOP (tylko naturalne składniki, bez testów na zwierzętach, bez zużywania surowców trudno odnawialnych itd.) Ludność - korzystając z BODY SHOP - kupuje sobie zapwene poczucie bycia w porządku wobec przyrody (najkrócej sprawę ujmując) oraz poczucie nie szpikowania się sztuczną chemią.
MW:
Jak na zawołanie...
Znów znalazłem artykuł. O tyle ciekawy, że jak na zawołanie dotyka marki NIKE.
Artykuł ma tytuł: Czym jest w gruncie rzeczy zarządzanie marką?" i pochodzi z portalu Marketing przy Kawie (www.marketing-news.pl). Autorem jest Redakcja (nazwisk nie podano...). Przytoczę tylko fragment:
"(...) Panuje spore zamieszanie wokół tego, czym jest branding. Powszechnym błędem jest przekonanie, iż marka to tylko kombinacją loga, etykietki, opakowania, lub też „ogólne wrażenie” stwarzane przez reklamę i inne materiały marketingowe. To jedynie część zarządzania marką, a dokładniej, są to graficzne elementy identyfikujące markę. Zarządzanie marką jest znacznie bardziej złożone, marka sytuuje się sercu (uczuciach) i umyśle (intelekcie) klientów. Jest to całkowita suma ich doświadczeń i odczuć (względem produktu, firmy i konkurencyjności), gdzie na niektóre z tych elementów można mieć wpływ, inne zaś są spod niego wyłączone.
„Marka” to filozoficzne i uczuciowe trzewia firmy: definiuje kim jest, co robi, w co wierzy, dlaczego stanowi „kompanię” – to wszystko, co powoduje, że inni ludzie chcą z nią robić interesy, kupować jej produkty. Weźmy jako przykład firmę Nike: od razu przychodzi nam na myśl slogan „Just Do It”. Motywujący, aktywny, współczesny, potężny. Udane zarządzanie marką niesie klientom nadzieję rozwiązania ich problemów, zaspokojenia ich potrzeb. Jedyną nadzieję.
Obecnie samo usatysfakcjonowanie klientów nie wystarcza. Nawet zadowolony klient może bez żadnego powodu szukać zmian, tylko po to, żeby spróbować czegoś nowego. Natomiast zyski i wzrost powstają dzięki klientom, którzy chwalą sobie produkty i usługi – pozostają lojalni. Oni nie czekają na reklamy lub inne środki perswazji, co więcej, pociągają za sobą przyjaciół. Właściwie obmyślona i wdrożona marka stwarza i cementuje oczekiwaną od klienta lojalność i sprawia, że pozostaje on wierny, gdyż branding pozwala firmie wyróżnić się spośród konkurencji, co w konsekwencji prowadzi do stworzenia więzi z klientami (...)"
No właśnie - wydaje mi się, że dla tych, którzy "rzeźbią w brandingu" NIKE jest dobrym studium przypadku budowania marki. Jest też dobrym studium dla "zarządzających marką" w kwestii czego nie robić, żeby marki nie skrzywdzić...
GS:
Idea SKUTECZNA zbawieniem marki :)
Helaq:
OK, po trzykroć OK, ale ja pytam, gdzie jest ta skuteczna idea dla społeczeństw, a nie dla marki? Kiedyś społeczeństwa istniały bez marek w dzisiejszym rozumieniu, ale w zbiorowisku spłyconych intelektualnie i duchowo istot, które już nawet przestaną być społecznością (mam nadzieję, że się mylę), idea marki po prostu nie będzie miała większego sensu...
GS:
Nie ma idei bez ludzi :)
A za jaką ideę ty byś chciał walczyć ? :>
Sukces twoim jedynym dowodem.
Działać , nie marudzić :)
Helaq:
Tak żartem odpowiem: wojsko nie składa się z samych szeregowców, gdzieś tam jeszcze jest generał ;) A serio, to nie o to do końca chodzi - właśnie usiłuję powiedzieć, że biznes ma wiele twarzy i niekoniecznie wszystko musi się kręcić wokół sakramenckiej skuteczności za wszelką cenę. Podziwiam skuteczność idei w biznesie, czy też konkretniej: w marketingu, bo wokół niego kręci się ta dyskusja, ale usiłuję właśnie powiedzieć, że czasem warto spożytkować tę siłę nieco inaczej. Żeby nie wyważać otwartych drzwi, zacytuję fragment artykułu Stefana Bratkowskego pt. "Pieniądz może pracować inaczej": "Carnegie wykładał ideę odpowiedzialności społecznej ludzi bogatych. Zgadzał się z poglądem, że nagromadzenie wielkich zasobów w rękach przywódców przemysłowych (tak, przywódców, leaders, nie menedżerów, dyrektorów i właścicieli udziałów) może zrodzić niemało zła. Ale dopóki pobudzają oni przemysł i energię ludzką do rozwoju, sami stanowią bogactwo, i to niezbędne. Jednakże to, co biorą w zamian, wykracza poza wartość ich zasług. Dlatego milioner powinien czuć się powiernikiem, trustee, swoich zasobów; jeśli spożytkował pierwszy okres życia na zdobywanie bogactwa, drugi okres powinien zużyć na jego dystrybucję. Dlatego on sam odrzucał tytuł "filantropa"; zajmował się dystrybucją bogactwa dla poprawy (improvement) losu rodzaju ludzkiego."
Sukces moim jedynym dowodem? No i tu jest pies pogrzebany - czy do wszystkiego tę miarę musimy przykładać? Aha, nie marudzę, po prostu głośno myślę ;)
MW:
Idee tworzą ludzie (zgadzam się z GS). Zwykle wielcy ludzie. Reszta podąża za nimi. Faszyzm i Komunizm - idee zabójcze, ale z brandingowego punbktu widzenia świetnie podane ludowi, a z marketingowego punktu widzenia - doskonale sprzedane. A na dodatek, z punktu widzenia zarządzania - perfekcyjnie wdrożone! Dobry lider pociągnie za sobą lud nawet, gdy idea jest anty-ideą.
Jeśli jest coraz trudniej o idee, to rolę ideologów przejmują korporacje tworząc marki. Przyroda nie znosi próżni.
MW:
OK. Zapominamy o butach. Załączam link do strony www marki OSRAM (dla dobra tematu na razie zapomnijmy o znaczeniu tego słowa w języku polskim).
(...) Polecam obejrzenie kilkuminutowego filmu korporacyjnego, w którym firma definiuje swoją ideę związaną ze światłem oraz "zapodaje" ją ludności :) (...)
Helaq:
No i znowu nie całkiem się zgadzam - idei nie brakuje, tylko kiedyś było na nią miejsce, a obecnie firmy robiące papkę z mózgu tak się rozpanoszyły w mediach, że na znacznie poważniejsze problemy niż kolor sznurówek, czy kształt żarówki zostały w mass mediach zepchnięte pod ścianę.
MW:
To miałem właśnie na myśli. Idei brakuje w znaczeniu - nie widać jej. Bo jest zakrzyczana. Dlatego uważam, że słuszne jest łączenie idei z biznesem.
DP:
Do Pana MW: czy rozumiesz słowa, którymi się posługujesz? Np. anty-idea- idea jako byt ontyczny nie ma swojego antyistnienia, oki? Prosze nie mylic słowa "idea" z "pomysłem".
Zasadniczy problem, który został poruszony w tej dyskusji, w moim przekonaniu sprowadza sie do stwierdzenia, iż każda forma przekazu o charakterze propagandowym (w tym mieści się także potoczne rozumienie reklamy produktowej) jest dla potencjalnego odbiorcy formą kontaktu ze sztuką (w rozumieniu klasycznym).
Reklama opisywana jako forma sztuki podlega wszystkim normom estetyki a treść jej przekazu jest modyfikowana na poziomie subiektywizmu odbiorcy (na poziomie fizycznym, np. brak okularów, mentalnym- niejasnośc lub niemoznośc zrozumienia przekazu, kulturowym- brak akceptacji dla treści: bucików Nike nie sprzedaje się tak samo np.w krajach arabskich ze wzgledu właśnie na barierę kulturową). Zatem, MW, na twoje ulubione "YOU CAN"- moja odpowiedż brzmi:" YOU CANNOT". ;:) hehe
Jest to prócz tego jezyk skrótu myślowego, więc, Panowie, trochę powagi- utyskiwania na temat braku głębi są śmieszne.
(na marginesie : Canon ma to samo hasełko)
Reklama firmy Nike rozpatrywana pod tym kątem, może być (i jest w prasie zachodniej) określana jako "estetyczny totalitaryzm". Omawiana kampania promocyjna Nike nie jest rewelacją jeśli idzie o wyniki sprzedazowe, i w związku z tym rozmowę na temat jej rzekomych walorów kreatywnych można podjąc jedynie przy założeniu, że całkowicie przechodzimy do, że tak powiem, świata reklamowej iluzji, tzn. świata sztucznej kreacji normy, mody i potrzeby. Mogła to być bardzo ciekawa dyskusja nt. reakcji "żywego" człowieka (zwanego dalej konsumentem) na świat kreowanych wyobrazeń dot. jego potrzeb, odruchów, upodobań ect. No ale nie była.;)
Na marginesie:
"Idei brakuje w znaczeniu - nie widać jej. Bo jest zakrzyczana."- Przez co? Lub kogo? znajdzmy winnych...
" Dlatego uważam, że słuszne jest łączenie idei z biznesem." TRUIZM
A teraz perełka:
"Faszyzm i Komunizm - idee zabójcze, ale z brandingowego punbktu widzenia świetnie podane ludowi, a z marketingowego punktu widzenia - doskonale sprzedane. A na dodatek, z punktu widzenia zarządzania - perfekcyjnie wdrożone! Dobry lider pociągnie za sobą lud nawet, gdy idea jest anty-ideą."
Bez urazy MW: dwója z historii to po pierwsze, ciezkie zaćmienie intelektualne to po drugie. Czysty antyhumanizm a fe! ...ostał ci się ino sznur...szalik wisły..albo samoobrona...hehhehe
TG:
Witam, przyznam że zaciekawiła mnie rozmowa, pojawiło się w niej dużo ciekawych komentarzy i uwag. Oczywiście najlepszy jest ostatni komentarz, który, jak widać, odebrał mowę wszystkim... ja również nie będę się do niego odnosił.
Skomentowałbym za to z chęcią sam wpis, a właściwie fragment w nim cytowany. Taa rzeczywiście , WIELKA IDEA kampanii marketingowych. Kochane są korporacje...j ak one potrafią się świetnie zatroszczyć o swoich klientów. Najpierw ich nakarmmy, dajmy im ciepłe ubrania i dach nad głową. Zachęćmy ich do aktywnego trybu życia - "You Can" "Just Do It" "Buy Our Products" "It Is Simple" bla bla bla - życie w świecie, w którym wszystko było by nastawione na zysk akcjonariuszy było by okrutne. Na szczęście istnieją ludzie, którzy potrafią stworzyć IDEE. Zgodzę się z Krzyśkiem "uwłaszczenie chłopów" to była piękna idea:) Co ważniejsze to była idea, a czy można nazwać ideą slogan "Just Do It" albo "You Can" - do kogo to ma być skierowane? Zapewne do otyłych amerykanów i reszt bogatszej populacji świata. Fala otyłości dla takich producentów jak Nike to nic dobre, przecież ktoś musi kupić ich buty, a kto to zrobi jak nie bogata północ. Biedne południe? (sorry za te anty czy alter -globalistyczne poglądy) Wymyślmy więc ideę, która zachęci ludzi do sportu, pokaże że nawet leniwa i otyła osoba, że każdy tak naprawdę może wyglądać zdrowo. No a to, że najlepiej wygląda się zdrowo w sportowych butach Nike, to czysty przypadek...
"Think different", "Generation NeXt" - sam już nie wiem jak to było, byliśmy identyczni czy wmówiono nam, że jesteśmy i nagle każdy zapragnął być oryginalny (tak przy okazji, może zaczniemy nosić metki...) ?
I jeszcze OSRAM - uuu rzeczywiście, popłakać się można, szczególnie jak w pewnym momencie przewija się obraz matki z dzieckiem (czyt. biedy). Jak to jest, że firmy nie lubią być kojarzone z działalnością charytatywną, skoro tak dużo zrobili dla ludzkości. Zauważcie, że w tym filmie pokazane są "przedmioty" nie dostępne nawet dla "przeciętnego" (nie lubię tego słowa) obywatelna naszego śliczenego kraju. Pewnie, rozwiązania dostępne obecnie w S 600 będą dostępne "dla każdego" za klika lat. Tylko co z tego, nie wiem jak was ale mnie naprawdę mało obchodzi, że ich żarówki oświetlają siedmio-gwiazdkowy hotel w Dubaju czy też oświetlają drogę promieniami IR - to przecież nawet nie ich pomysł...
Trochę w sumie się zapętliłem, więc wrócę do początku. Wielkie idee powinny służyć ludzkości, a szczególnie teraz gdy 1,2 mld żyje za mniej niż dolara, gdy (według "szalonych" naukowców) w 2100 roku 30% Ziemi będzie obszarem pustynnym, gdy kończą się obecne zasoby naturalne, nie wspominając już o Afryce... Twierdzenie, że jakakolwiek kampania reklamowa jest "wielką ideą" jest co najmniej niepoważne. Przecież one wszystkie za cel stawiają sobie zwiększenie sprzedaży, co zresztą zostało już gdzieś w tej rozmowie powiedziane...
MW:
Super! Proponuję taką wielką ideę - służącą ludzkości - wymyślić i wdrożyć. Any volunteers?
Helaq:
Już widzę, jak wszyscy walą drzwiami i oknami :) A ja miałem na myśli tylko pewien semantyczny zgrzyt... :)
I znowu miałem odpowiedzieć na tekst z komentarza (tym razem w moim blogu), ale uznałem go za o tyle intrygujący i ważny, że postanowiłem podnieść do rangi nowego tematu (zapraszam do dyskusji) :)
Pozwolę sobie zacytować Marcina Wołkiewicza (oczywiście bez żadnych wycieczek osobistych, po prostu jest to mz. interesujący temat do polemiki):
"To co świadczy o wielkości marki NIKE to wielka idea za nią stojąca zamknięta w sloganach "Just do it", a obecnie "You can". Branding w przypadku tej marki został wykonany mistrzowsko - stworzona została wielka idea (idea przewodnia), została ona opisana misją i wizją. Stworzono slogan, który tę ideą świetnie komunikował. A w dodatku - idea ta została doskonale przeniesiona w obszar czystego biznesu! Wszystko się doskonale zgrało" - cały akapit, żeby przypadkiem kontekstu nie spłycić.
Chciałbym to spuentować tylko dwoma zdaniami: wielka idea? Jakże nisko ludzkość upadła... Kiedyś wielkimi ideami były "Wolność dla Tybetu", "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się", uwłaszczenie chłopów, likwidacja głodu, walka z komunizmem etc., a dzisiaj już tylko "You can", "Generation NeXt", "Think Different", "Róbta co chceta" i "Always Coca-Cola"... Any comments?
I - tradycyjnie - wybrane komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia (a dzisiaj ich sporo):
PS:
Cóż kiedyś trzeba było więcej wysiłku by zrozumiec otaczającą rzeczywistość... Dziś masz na wyciągnięcie ręki dowolną interpretację, która wymaga jedynie jej przyjęcia i akcetacji. Czy to będzie konsumpcyjny styl życia czy mistycyzm scjentologii.;> Masz gotową receptę, my wiemy że potrebujesz tego... Czy jest to oznaka zniewolenia? Nie wiem, raczej dowód na zbyt łatwe przyjmowanie gotowych wzorców. By nie było to o czym pisałeś, czyli Proletaryusze, Tybet też jest pewnego rodzaju gotowym wzorcem, jednak ma coś co powoduje że musimy myśleć, dlaczego. W przypadku wymienionych marek wystarczy poddać się przygotowaniej i... Pozdrawiam, Przemek
AM:
Zgadzam sie z Tobą absolutnie, dziś nie ma żadnych wartości, kiedyś walczyliśmy o coś, o naszą nie tylko wolność ale i godność, ważne dla Nas były inne ideały a dziś?? no cóż zalała Nas fala super sprzętów , markowych ciuchów i drogich kosmetyków. Dziś wartość człowieka oceniasz po tym co masz o nie po tym Kim jesteś!! Biznes kreci się w około liczy się pieniądz, a co za tym idzie wszędzie walka o niego i nie "zbędne" czułości i ropatrywanie co jest dobre a co złe. Biznes to jak wojna , pokażesz słabośc zniszczy Cie konkurencja. Przykre, to ale niestety prawdziwe, dziś już prawdziwych wartości nie ma.
MW:
WIELKA IDEA - zależy jak na nią spojrzeć (ten przeklęty relatywizm!)... W porównianiu do idei Wolnego Tybetu, Zniesienia patentów na leki dla mieszkańców Afryki, Wolności słowa itp., to wszystkie te wielkie idee brandingowe, czy marketingowe, można uznać za spłycanie, degradację idei jako takiej, schamienie i tak dalej ;)
Ale w porównianiu do idei "Po co masz kupować drożej, kiedy możesz taniej", albo "skoro nie widać różnicy - po co przepłacać", to takie You Can jest wielkie... Bo mówi o przełamywaniu słabości, barier, pozwala być może bardziej w siebie uwierzyć. Motywuje, pozwala się utożsamić z marką...
Ludzie lubią wysokie idee - czyli te w rodzaju "Wolny Tybet". A przedsiębiorcy wykorzystują to tworząc na ich bazie idee marketingowe/brandingowe.
Takie wykorzystanie spraw ważnych społecznie w celu zarobienia pieniędzy jest bardzo wyraźne w przypadku idei naturalnych kosmetyków, zaadoptowanej przez BODY SHOP (tylko naturalne składniki, bez testów na zwierzętach, bez zużywania surowców trudno odnawialnych itd.) Ludność - korzystając z BODY SHOP - kupuje sobie zapwene poczucie bycia w porządku wobec przyrody (najkrócej sprawę ujmując) oraz poczucie nie szpikowania się sztuczną chemią.
MW:
Jak na zawołanie...
Znów znalazłem artykuł. O tyle ciekawy, że jak na zawołanie dotyka marki NIKE.
Artykuł ma tytuł: Czym jest w gruncie rzeczy zarządzanie marką?" i pochodzi z portalu Marketing przy Kawie (www.marketing-news.pl). Autorem jest Redakcja (nazwisk nie podano...). Przytoczę tylko fragment:
"(...) Panuje spore zamieszanie wokół tego, czym jest branding. Powszechnym błędem jest przekonanie, iż marka to tylko kombinacją loga, etykietki, opakowania, lub też „ogólne wrażenie” stwarzane przez reklamę i inne materiały marketingowe. To jedynie część zarządzania marką, a dokładniej, są to graficzne elementy identyfikujące markę. Zarządzanie marką jest znacznie bardziej złożone, marka sytuuje się sercu (uczuciach) i umyśle (intelekcie) klientów. Jest to całkowita suma ich doświadczeń i odczuć (względem produktu, firmy i konkurencyjności), gdzie na niektóre z tych elementów można mieć wpływ, inne zaś są spod niego wyłączone.
„Marka” to filozoficzne i uczuciowe trzewia firmy: definiuje kim jest, co robi, w co wierzy, dlaczego stanowi „kompanię” – to wszystko, co powoduje, że inni ludzie chcą z nią robić interesy, kupować jej produkty. Weźmy jako przykład firmę Nike: od razu przychodzi nam na myśl slogan „Just Do It”. Motywujący, aktywny, współczesny, potężny. Udane zarządzanie marką niesie klientom nadzieję rozwiązania ich problemów, zaspokojenia ich potrzeb. Jedyną nadzieję.
Obecnie samo usatysfakcjonowanie klientów nie wystarcza. Nawet zadowolony klient może bez żadnego powodu szukać zmian, tylko po to, żeby spróbować czegoś nowego. Natomiast zyski i wzrost powstają dzięki klientom, którzy chwalą sobie produkty i usługi – pozostają lojalni. Oni nie czekają na reklamy lub inne środki perswazji, co więcej, pociągają za sobą przyjaciół. Właściwie obmyślona i wdrożona marka stwarza i cementuje oczekiwaną od klienta lojalność i sprawia, że pozostaje on wierny, gdyż branding pozwala firmie wyróżnić się spośród konkurencji, co w konsekwencji prowadzi do stworzenia więzi z klientami (...)"
No właśnie - wydaje mi się, że dla tych, którzy "rzeźbią w brandingu" NIKE jest dobrym studium przypadku budowania marki. Jest też dobrym studium dla "zarządzających marką" w kwestii czego nie robić, żeby marki nie skrzywdzić...
GS:
Idea SKUTECZNA zbawieniem marki :)
Helaq:
OK, po trzykroć OK, ale ja pytam, gdzie jest ta skuteczna idea dla społeczeństw, a nie dla marki? Kiedyś społeczeństwa istniały bez marek w dzisiejszym rozumieniu, ale w zbiorowisku spłyconych intelektualnie i duchowo istot, które już nawet przestaną być społecznością (mam nadzieję, że się mylę), idea marki po prostu nie będzie miała większego sensu...
GS:
Nie ma idei bez ludzi :)
A za jaką ideę ty byś chciał walczyć ? :>
Sukces twoim jedynym dowodem.
Działać , nie marudzić :)
Helaq:
Tak żartem odpowiem: wojsko nie składa się z samych szeregowców, gdzieś tam jeszcze jest generał ;) A serio, to nie o to do końca chodzi - właśnie usiłuję powiedzieć, że biznes ma wiele twarzy i niekoniecznie wszystko musi się kręcić wokół sakramenckiej skuteczności za wszelką cenę. Podziwiam skuteczność idei w biznesie, czy też konkretniej: w marketingu, bo wokół niego kręci się ta dyskusja, ale usiłuję właśnie powiedzieć, że czasem warto spożytkować tę siłę nieco inaczej. Żeby nie wyważać otwartych drzwi, zacytuję fragment artykułu Stefana Bratkowskego pt. "Pieniądz może pracować inaczej": "Carnegie wykładał ideę odpowiedzialności społecznej ludzi bogatych. Zgadzał się z poglądem, że nagromadzenie wielkich zasobów w rękach przywódców przemysłowych (tak, przywódców, leaders, nie menedżerów, dyrektorów i właścicieli udziałów) może zrodzić niemało zła. Ale dopóki pobudzają oni przemysł i energię ludzką do rozwoju, sami stanowią bogactwo, i to niezbędne. Jednakże to, co biorą w zamian, wykracza poza wartość ich zasług. Dlatego milioner powinien czuć się powiernikiem, trustee, swoich zasobów; jeśli spożytkował pierwszy okres życia na zdobywanie bogactwa, drugi okres powinien zużyć na jego dystrybucję. Dlatego on sam odrzucał tytuł "filantropa"; zajmował się dystrybucją bogactwa dla poprawy (improvement) losu rodzaju ludzkiego."
Sukces moim jedynym dowodem? No i tu jest pies pogrzebany - czy do wszystkiego tę miarę musimy przykładać? Aha, nie marudzę, po prostu głośno myślę ;)
MW:
Idee tworzą ludzie (zgadzam się z GS). Zwykle wielcy ludzie. Reszta podąża za nimi. Faszyzm i Komunizm - idee zabójcze, ale z brandingowego punbktu widzenia świetnie podane ludowi, a z marketingowego punktu widzenia - doskonale sprzedane. A na dodatek, z punktu widzenia zarządzania - perfekcyjnie wdrożone! Dobry lider pociągnie za sobą lud nawet, gdy idea jest anty-ideą.
Jeśli jest coraz trudniej o idee, to rolę ideologów przejmują korporacje tworząc marki. Przyroda nie znosi próżni.
MW:
OK. Zapominamy o butach. Załączam link do strony www marki OSRAM (dla dobra tematu na razie zapomnijmy o znaczeniu tego słowa w języku polskim).
(...) Polecam obejrzenie kilkuminutowego filmu korporacyjnego, w którym firma definiuje swoją ideę związaną ze światłem oraz "zapodaje" ją ludności :) (...)
Helaq:
No i znowu nie całkiem się zgadzam - idei nie brakuje, tylko kiedyś było na nią miejsce, a obecnie firmy robiące papkę z mózgu tak się rozpanoszyły w mediach, że na znacznie poważniejsze problemy niż kolor sznurówek, czy kształt żarówki zostały w mass mediach zepchnięte pod ścianę.
MW:
To miałem właśnie na myśli. Idei brakuje w znaczeniu - nie widać jej. Bo jest zakrzyczana. Dlatego uważam, że słuszne jest łączenie idei z biznesem.
DP:
Do Pana MW: czy rozumiesz słowa, którymi się posługujesz? Np. anty-idea- idea jako byt ontyczny nie ma swojego antyistnienia, oki? Prosze nie mylic słowa "idea" z "pomysłem".
Zasadniczy problem, który został poruszony w tej dyskusji, w moim przekonaniu sprowadza sie do stwierdzenia, iż każda forma przekazu o charakterze propagandowym (w tym mieści się także potoczne rozumienie reklamy produktowej) jest dla potencjalnego odbiorcy formą kontaktu ze sztuką (w rozumieniu klasycznym).
Reklama opisywana jako forma sztuki podlega wszystkim normom estetyki a treść jej przekazu jest modyfikowana na poziomie subiektywizmu odbiorcy (na poziomie fizycznym, np. brak okularów, mentalnym- niejasnośc lub niemoznośc zrozumienia przekazu, kulturowym- brak akceptacji dla treści: bucików Nike nie sprzedaje się tak samo np.w krajach arabskich ze wzgledu właśnie na barierę kulturową). Zatem, MW, na twoje ulubione "YOU CAN"- moja odpowiedż brzmi:" YOU CANNOT". ;:) hehe
Jest to prócz tego jezyk skrótu myślowego, więc, Panowie, trochę powagi- utyskiwania na temat braku głębi są śmieszne.
(na marginesie : Canon ma to samo hasełko)
Reklama firmy Nike rozpatrywana pod tym kątem, może być (i jest w prasie zachodniej) określana jako "estetyczny totalitaryzm". Omawiana kampania promocyjna Nike nie jest rewelacją jeśli idzie o wyniki sprzedazowe, i w związku z tym rozmowę na temat jej rzekomych walorów kreatywnych można podjąc jedynie przy założeniu, że całkowicie przechodzimy do, że tak powiem, świata reklamowej iluzji, tzn. świata sztucznej kreacji normy, mody i potrzeby. Mogła to być bardzo ciekawa dyskusja nt. reakcji "żywego" człowieka (zwanego dalej konsumentem) na świat kreowanych wyobrazeń dot. jego potrzeb, odruchów, upodobań ect. No ale nie była.;)
Na marginesie:
"Idei brakuje w znaczeniu - nie widać jej. Bo jest zakrzyczana."- Przez co? Lub kogo? znajdzmy winnych...
" Dlatego uważam, że słuszne jest łączenie idei z biznesem." TRUIZM
A teraz perełka:
"Faszyzm i Komunizm - idee zabójcze, ale z brandingowego punbktu widzenia świetnie podane ludowi, a z marketingowego punktu widzenia - doskonale sprzedane. A na dodatek, z punktu widzenia zarządzania - perfekcyjnie wdrożone! Dobry lider pociągnie za sobą lud nawet, gdy idea jest anty-ideą."
Bez urazy MW: dwója z historii to po pierwsze, ciezkie zaćmienie intelektualne to po drugie. Czysty antyhumanizm a fe! ...ostał ci się ino sznur...szalik wisły..albo samoobrona...hehhehe
TG:
Witam, przyznam że zaciekawiła mnie rozmowa, pojawiło się w niej dużo ciekawych komentarzy i uwag. Oczywiście najlepszy jest ostatni komentarz, który, jak widać, odebrał mowę wszystkim... ja również nie będę się do niego odnosił.
Skomentowałbym za to z chęcią sam wpis, a właściwie fragment w nim cytowany. Taa rzeczywiście , WIELKA IDEA kampanii marketingowych. Kochane są korporacje...j ak one potrafią się świetnie zatroszczyć o swoich klientów. Najpierw ich nakarmmy, dajmy im ciepłe ubrania i dach nad głową. Zachęćmy ich do aktywnego trybu życia - "You Can" "Just Do It" "Buy Our Products" "It Is Simple" bla bla bla - życie w świecie, w którym wszystko było by nastawione na zysk akcjonariuszy było by okrutne. Na szczęście istnieją ludzie, którzy potrafią stworzyć IDEE. Zgodzę się z Krzyśkiem "uwłaszczenie chłopów" to była piękna idea:) Co ważniejsze to była idea, a czy można nazwać ideą slogan "Just Do It" albo "You Can" - do kogo to ma być skierowane? Zapewne do otyłych amerykanów i reszt bogatszej populacji świata. Fala otyłości dla takich producentów jak Nike to nic dobre, przecież ktoś musi kupić ich buty, a kto to zrobi jak nie bogata północ. Biedne południe? (sorry za te anty czy alter -globalistyczne poglądy) Wymyślmy więc ideę, która zachęci ludzi do sportu, pokaże że nawet leniwa i otyła osoba, że każdy tak naprawdę może wyglądać zdrowo. No a to, że najlepiej wygląda się zdrowo w sportowych butach Nike, to czysty przypadek...
"Think different", "Generation NeXt" - sam już nie wiem jak to było, byliśmy identyczni czy wmówiono nam, że jesteśmy i nagle każdy zapragnął być oryginalny (tak przy okazji, może zaczniemy nosić metki...) ?
I jeszcze OSRAM - uuu rzeczywiście, popłakać się można, szczególnie jak w pewnym momencie przewija się obraz matki z dzieckiem (czyt. biedy). Jak to jest, że firmy nie lubią być kojarzone z działalnością charytatywną, skoro tak dużo zrobili dla ludzkości. Zauważcie, że w tym filmie pokazane są "przedmioty" nie dostępne nawet dla "przeciętnego" (nie lubię tego słowa) obywatelna naszego śliczenego kraju. Pewnie, rozwiązania dostępne obecnie w S 600 będą dostępne "dla każdego" za klika lat. Tylko co z tego, nie wiem jak was ale mnie naprawdę mało obchodzi, że ich żarówki oświetlają siedmio-gwiazdkowy hotel w Dubaju czy też oświetlają drogę promieniami IR - to przecież nawet nie ich pomysł...
Trochę w sumie się zapętliłem, więc wrócę do początku. Wielkie idee powinny służyć ludzkości, a szczególnie teraz gdy 1,2 mld żyje za mniej niż dolara, gdy (według "szalonych" naukowców) w 2100 roku 30% Ziemi będzie obszarem pustynnym, gdy kończą się obecne zasoby naturalne, nie wspominając już o Afryce... Twierdzenie, że jakakolwiek kampania reklamowa jest "wielką ideą" jest co najmniej niepoważne. Przecież one wszystkie za cel stawiają sobie zwiększenie sprzedaży, co zresztą zostało już gdzieś w tej rozmowie powiedziane...
MW:
Super! Proponuję taką wielką ideę - służącą ludzkości - wymyślić i wdrożyć. Any volunteers?
Helaq:
Już widzę, jak wszyscy walą drzwiami i oknami :) A ja miałem na myśli tylko pewien semantyczny zgrzyt... :)
czwartek, 19 listopada 2009
Czyżbym był socjalistą? :)
[opublikowane pierwotnie 2007-07-23]
Wczoraj "popełniłem" tekst o zawłaszczaniu przestrzeni publicznej, pod którym MZ w komentarzu stwierdził, że chciałby (jeśli dobrze zrozumiałem), żeby cała przestrzeń była prywatna, co moim zdaniem nieuchronnie musi doprowadzić do poszatkowania każdej piędzi ziemi płotami, murami i zasiekami opatrzonymi napisami "Private!"...
Nie jestem (wbrew tytułowi) jakimś nawiedzonym socjalistą, ale boję się takiego świata. Mam nadzieję, że to wizja utopijna, choć gdy patrzę na to, co się dzieje dookoła (vide: "Czy branding jest bardziej fair od tradycyjnej reklamy?"), to wcale mi za wesoło nie jest.
Nie mogę się z Marcinem zgodzić, ponieważ przestrzeń publiczna jest niezmiernie istotnym czynnikiem umożliwiającym tworzenie jakichkolwiek więzi społecznych. Społeczeństwo jako takie (o społeczeństwie obywatelskim nawet nie wspominając) po prostu nie mogłoby na dłuższą metę istnieć bez tego obszaru.
W tym temacie polecam "No logo" Naomi Klein - nie mówię, że to książka odkrywcza i pozbawiona wielu uproszczeń, ale z pewnością ważna. I nie zapominajmy, że ponadnarodowy wybuch niezadowolenia szerokich grup społecznych na przełomie XIX i XX w. spowodowany był nie tylko pospolitą biedą. Wprawdzie pojęcia przestrzeni publicznej czy społeczeństwa obywatelskiego jeszcze nie istniały, a elity intelektualne czytały raczej Marksa i Saint-Simona zamiast Poppera i Stiglitza, ale skutki takiego podejścia mogą być równie wstrząsające. A żeby tak się nie stało zalecam spacer wśród zieleni :)
I jeszcze dwie kwestie na koniec: o ile się nie mylę, w krajach skandynawskich istnieje zwyczajowe prawo zezwalające na "dzikie" biwakowanie na terenie prywatnym poza miastem - może to jest rozwiązanie? Tylko jakoś ciężko mi wyobrazić sobie Polaków godzących sie na to :) I kolejna: gdyby wszystko odgrodzić i strzelać do intruzów, to gdzie podzialiby się np. miłośnicy freeride'u? :)
Poniżej komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia:
AL:
Krzysztofie - moich kilka refleksji na temat pani guru alterglobalistow, czyli Naomi Klein. Książka w ogóle jest mało odkrywcza i niestety tendencyjna bardzo. Oszem niektóre ze spostrzeżeń pani Klein są trafne, ale w większości wypadków to truizmy o "biednych chińskich czy też filipińskich dzieciakach składających obuwie znanej marki w nieoznakowanych (czyli właśnie no-logo) fabrykach. o wiele ciekawsze wydają mi się spostrzeżenia Tomasza Szlendaka:)
Helaq:
AL, ja sam napisałem, że nie uważam książki NK za odkrywczą :) Nie interesują mnie jednak tu i teraz opowieści o klejeniu kapci - "No logo" wspomniałem własnie tylko i wyłącznie w kontekscie przestrzeni publicznej, bo i o tym pani Klein sporo pisze. A to, co na ten temat pisze jest o tyle istotne z polskiego punktu widzenia, że pokazuje, iż jak zwykle importujemy do tego naszego grajdołka niekoniecznie ciekawe mechanizmy. A tak btw - to, że jest mało odkrywcza, to znaczy, że mało istotna? Nie zgodzę się - sam fakt, że jest o czym pisać w tym temacie świadczy, że temat jest aktualny i trzeba o nim pisać jak najwięcej. Nie każdego poza tym stać mentalnie na bardziej skomplikowane analizy, no i chodzi o nakreślenie zjawiska (a jeśli tak to mierzyć, to "No logo" jest jedną z istotniejszych książek na ten temat).
AL:
Hm...temat jest ciekawy - przyznaję ;) ale właśnie dlatego też zwróciłam Twoją uwagę na Szlendaka. Naprawdę polecam książkę tego autora: "Leniwe maskotki rekiny na smyczy. W co kultura konsumpcyjna przemieniła mężczyzn i kobiety". Może też dlatego, że jest pisana z perspektywy polskiego grajdołka? :)
Wczoraj "popełniłem" tekst o zawłaszczaniu przestrzeni publicznej, pod którym MZ w komentarzu stwierdził, że chciałby (jeśli dobrze zrozumiałem), żeby cała przestrzeń była prywatna, co moim zdaniem nieuchronnie musi doprowadzić do poszatkowania każdej piędzi ziemi płotami, murami i zasiekami opatrzonymi napisami "Private!"...
Nie jestem (wbrew tytułowi) jakimś nawiedzonym socjalistą, ale boję się takiego świata. Mam nadzieję, że to wizja utopijna, choć gdy patrzę na to, co się dzieje dookoła (vide: "Czy branding jest bardziej fair od tradycyjnej reklamy?"), to wcale mi za wesoło nie jest.
Nie mogę się z Marcinem zgodzić, ponieważ przestrzeń publiczna jest niezmiernie istotnym czynnikiem umożliwiającym tworzenie jakichkolwiek więzi społecznych. Społeczeństwo jako takie (o społeczeństwie obywatelskim nawet nie wspominając) po prostu nie mogłoby na dłuższą metę istnieć bez tego obszaru.
W tym temacie polecam "No logo" Naomi Klein - nie mówię, że to książka odkrywcza i pozbawiona wielu uproszczeń, ale z pewnością ważna. I nie zapominajmy, że ponadnarodowy wybuch niezadowolenia szerokich grup społecznych na przełomie XIX i XX w. spowodowany był nie tylko pospolitą biedą. Wprawdzie pojęcia przestrzeni publicznej czy społeczeństwa obywatelskiego jeszcze nie istniały, a elity intelektualne czytały raczej Marksa i Saint-Simona zamiast Poppera i Stiglitza, ale skutki takiego podejścia mogą być równie wstrząsające. A żeby tak się nie stało zalecam spacer wśród zieleni :)
I jeszcze dwie kwestie na koniec: o ile się nie mylę, w krajach skandynawskich istnieje zwyczajowe prawo zezwalające na "dzikie" biwakowanie na terenie prywatnym poza miastem - może to jest rozwiązanie? Tylko jakoś ciężko mi wyobrazić sobie Polaków godzących sie na to :) I kolejna: gdyby wszystko odgrodzić i strzelać do intruzów, to gdzie podzialiby się np. miłośnicy freeride'u? :)
Poniżej komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia:
AL:
Krzysztofie - moich kilka refleksji na temat pani guru alterglobalistow, czyli Naomi Klein. Książka w ogóle jest mało odkrywcza i niestety tendencyjna bardzo. Oszem niektóre ze spostrzeżeń pani Klein są trafne, ale w większości wypadków to truizmy o "biednych chińskich czy też filipińskich dzieciakach składających obuwie znanej marki w nieoznakowanych (czyli właśnie no-logo) fabrykach. o wiele ciekawsze wydają mi się spostrzeżenia Tomasza Szlendaka:)
Helaq:
AL, ja sam napisałem, że nie uważam książki NK za odkrywczą :) Nie interesują mnie jednak tu i teraz opowieści o klejeniu kapci - "No logo" wspomniałem własnie tylko i wyłącznie w kontekscie przestrzeni publicznej, bo i o tym pani Klein sporo pisze. A to, co na ten temat pisze jest o tyle istotne z polskiego punktu widzenia, że pokazuje, iż jak zwykle importujemy do tego naszego grajdołka niekoniecznie ciekawe mechanizmy. A tak btw - to, że jest mało odkrywcza, to znaczy, że mało istotna? Nie zgodzę się - sam fakt, że jest o czym pisać w tym temacie świadczy, że temat jest aktualny i trzeba o nim pisać jak najwięcej. Nie każdego poza tym stać mentalnie na bardziej skomplikowane analizy, no i chodzi o nakreślenie zjawiska (a jeśli tak to mierzyć, to "No logo" jest jedną z istotniejszych książek na ten temat).
AL:
Hm...temat jest ciekawy - przyznaję ;) ale właśnie dlatego też zwróciłam Twoją uwagę na Szlendaka. Naprawdę polecam książkę tego autora: "Leniwe maskotki rekiny na smyczy. W co kultura konsumpcyjna przemieniła mężczyzn i kobiety". Może też dlatego, że jest pisana z perspektywy polskiego grajdołka? :)
Etykiety:
przestrzeń publiczna,
społeczeństwo,
więzi społeczne
środa, 18 listopada 2009
O zawłaszczaniu przestrzeni publicznej raz jeszcze
[opublikowane pierwotnie 2006-07-10]
W notce "Czy branding jest bardziej fair od tradycyjnej reklamy?" pisałem o irytującym zawłaszczaniu przestrzeni publicznej (ciężko mi znaleźć tu lepiej pasujące określenie) przez wielkie korporacje. Po ostatnim weekendzie odżyły u mnie jednak jakieś stare refleksje... Zjawisko to jest znacznie szersze i dotyczy niemal każdego z nas, nie tylko ponadnarodowych koncernów. Weźmy dla przykładu pierwsze lepsze jezioro, bo tam jest to szczególnie widoczne. Popieram kapitalizm, prywatną inicjatywę, popieram ideę samostanowienia, bogacenia się, czy wzięcia spraw we własne ręce. Dlaczego jednak nad naprawdę sporym Jeziorem Żywieckim tak ciężko znaleźć kawałek nieogrodzonej przestrzeni, gdzie można usiąść spokojnie nad jeziorem? Niemal każdy metr brzegu jest ogrodzony, należy do jakiegoś ośrodka wczasowego, żeglarskiego, czy campingu. Gdzie mają się podziać zwykłe szaraczki, małżeństwa z małymi dziećmi chcącymi się popluskać, wędkarze, domorośli kajakarze itd.? Pewnie zaraz usłyszę, że nie ma nic za darmo, ale to przecież kompletnie nie o to chodzi! To zawsze była przestrzeń publiczna, dostępna dla wszystkich, nawet jeśli jakiś las czy jezioro były formalnie własnością jakiegoś możnowładcy i ich eksploatacja była ograniczona. Nie można było sobie polować, czy łowić ryb, ale nikt nie zabraniał nikomu po lesie chodzić! I jeszcze jedna refleksja, w pewnym sensie druga strona medalu: sądzicie, że to znowu jacyś mityczni "oni"? Korporacje, hotelarze, pazerni kapitaliści? No to niech mi ktoś powie, że nie chciałby mieć domku z prywatną, ogrodzoną plażą nad jeziorem...
Poniżej komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia:
MZ:
Nie wiem dlaczego się dziwisz... Przecież na tym właśnie polega czysty kapitalizm. Nie ma rzeczy publicznych. Są tylko rzeczy prywatne. Osobiście chciałbym, abyśmy żyli w mniej socjalistycznym państwie, w którym KAŻDY skrawek ziemi ma swojego właściciela bo brak właściciela jednoznacznie kojarzy mi się z brakiem odpowiedzialności za daną rzecz.
Helaq:
Sęk w tym, że nie istnieje coś takiego, jak czysty kapitalizm w postaci podanej przez Ciebie - to raz. Dwa, to to, że wcale nie byłoby tak wesoło, gdyby faktycznie każdy kawałek ziemi miał takiego właściciela w sensie osoby prywatnej lub firmy. Chciałbyś płacić za prawo do chodzenia po chodniku w mieście właścicielom posesji? Sorry, to jest utopia i to jakaś koszmarna. To tak w skrócie (...)
W notce "Czy branding jest bardziej fair od tradycyjnej reklamy?" pisałem o irytującym zawłaszczaniu przestrzeni publicznej (ciężko mi znaleźć tu lepiej pasujące określenie) przez wielkie korporacje. Po ostatnim weekendzie odżyły u mnie jednak jakieś stare refleksje... Zjawisko to jest znacznie szersze i dotyczy niemal każdego z nas, nie tylko ponadnarodowych koncernów. Weźmy dla przykładu pierwsze lepsze jezioro, bo tam jest to szczególnie widoczne. Popieram kapitalizm, prywatną inicjatywę, popieram ideę samostanowienia, bogacenia się, czy wzięcia spraw we własne ręce. Dlaczego jednak nad naprawdę sporym Jeziorem Żywieckim tak ciężko znaleźć kawałek nieogrodzonej przestrzeni, gdzie można usiąść spokojnie nad jeziorem? Niemal każdy metr brzegu jest ogrodzony, należy do jakiegoś ośrodka wczasowego, żeglarskiego, czy campingu. Gdzie mają się podziać zwykłe szaraczki, małżeństwa z małymi dziećmi chcącymi się popluskać, wędkarze, domorośli kajakarze itd.? Pewnie zaraz usłyszę, że nie ma nic za darmo, ale to przecież kompletnie nie o to chodzi! To zawsze była przestrzeń publiczna, dostępna dla wszystkich, nawet jeśli jakiś las czy jezioro były formalnie własnością jakiegoś możnowładcy i ich eksploatacja była ograniczona. Nie można było sobie polować, czy łowić ryb, ale nikt nie zabraniał nikomu po lesie chodzić! I jeszcze jedna refleksja, w pewnym sensie druga strona medalu: sądzicie, że to znowu jacyś mityczni "oni"? Korporacje, hotelarze, pazerni kapitaliści? No to niech mi ktoś powie, że nie chciałby mieć domku z prywatną, ogrodzoną plażą nad jeziorem...
Poniżej komentarze ze starej lokalizacji bloga. Zamieszczam je, bo moim zdaniem nieźle uzupełniają moje przemyślenia:
MZ:
Nie wiem dlaczego się dziwisz... Przecież na tym właśnie polega czysty kapitalizm. Nie ma rzeczy publicznych. Są tylko rzeczy prywatne. Osobiście chciałbym, abyśmy żyli w mniej socjalistycznym państwie, w którym KAŻDY skrawek ziemi ma swojego właściciela bo brak właściciela jednoznacznie kojarzy mi się z brakiem odpowiedzialności za daną rzecz.
Helaq:
Sęk w tym, że nie istnieje coś takiego, jak czysty kapitalizm w postaci podanej przez Ciebie - to raz. Dwa, to to, że wcale nie byłoby tak wesoło, gdyby faktycznie każdy kawałek ziemi miał takiego właściciela w sensie osoby prywatnej lub firmy. Chciałbyś płacić za prawo do chodzenia po chodniku w mieście właścicielom posesji? Sorry, to jest utopia i to jakaś koszmarna. To tak w skrócie (...)
Etykiety:
czas wolny,
przestrzeń publiczna
Czy branding jest bardziej fair od tradycyjnej reklamy?
[opublikowane pierwotnie 2006-06-25]
Do napisania tego tekstu skłonił mnie blog Grzegorza Marczaka, a właściwie dyskusja pod nim (http://biznes.net/blogposts/view/40-Efektywna_reklama_i_marketing...html). Temat wydał mi się na tyle intrygujący, że postanowiłem napisać nieco więcej, ale u siebie, żeby nie zaśmiecać cudzego bloga ;)
Czy branding jest bardziej etyczny od tradycyjnej reklamy? Mam wątpliwości. Najbardziej zaintrygowały mnie wypowiedzi wskazujące na Nike jako przykład brandingu niemal modelowego, choć faktem jest, że to właśnie Nike ideę marki wyniosła na niespotykany wcześniej poziom. Nie jestem jednak pewien, czy akurat ta firma powinna być stawiana jako wzór do naśladowania… W ubiegły weekend podczas spaceru na krakowskich Skałkach Twardowskiego rzuciła mi się w oczy spora żółta tablica, na której widniał nie mniej okazały napis „Ścieżka rekreacyjna Nike” czy jakoś tak. Zdumienie moje sięgnęło zenitu, gdy poczytałem dalej: okazało się, że w każdą sobotę między 11:00 a 14:00 (mogły mi się godziny pomerdać) zajęcia na tej ścieżce prowadzi trener Nike. Sorry, ale w tym momencie mi się nóż w kieszeni otwiera. Jakaś prywatna firma produkująca trampki (i kompletnie nie ma tu znaczenia jej wielkość) zawłaszcza sobie kawał przestrzeni publicznej i to przy wydatnej pomocy (a przynajmniej zgodzie) któregoś z urzędników miejskich. Co będzie dalej? Trzeba będzie przychodzić w dresie jedynie słusznej firmy? Żeby potruchtać w parku będę musiał nabyć drogą kupna parę najnowszych trampek Nike za 500 zł?
Teraz pytanie: czy taki marketing można nazwać etycznym? Dla wielu z Was zapewne nie będzie to problemem – w końcu nie krzywdzą zwierząt, ani dzieci… Dla mnie etyczny nie jest. Nie godzę się na to, aby producent dresów dyktował mi, w którą stronę mam biegać po parku, czy w jakich godzinach mam tam przychodzić (co będzie, jeśli przez przypadek natknę się tam na Nike-joggerów? Zepchną mnie ze ścieżki, jeśli będę w Adidasach?)
Jeśli tego jednak nie wyeksplikowałem, to teraz to czynię: jestem zwolennikiem brandingu, nic przeciwko niemu nie mam. Nie zgadzam się jednak z tezą, że jakakolwiek forma marketingu jest bardziej fair wobec klienta, bo w czym lepszy jest PR od tradycyjnej reklamy? W czym lepsza miałaby być promocja w miejscu sprzedaży od reklamy prasowej? Czy branding polegający na oflagowaniu boiska jest lepszy od insertu w prasie (w sensie etycznym oczywiście)? Moim zdaniem powinno nam zależeć na np. reklamie mądrej w miejsce głupiej, dowcipnej zamiast prymitywnej, uczciwej i prawdziwej zamiast kłamstwa… I proszę, nie mówcie tylko, że skuteczność działań marketingowych jest jedynym wyznacznikiem ich istnienia, bo to po pierwsze truizm, a po drugie znaczyć to będzie, że wszelkie inne wartości się już nie liczą…
Do napisania tego tekstu skłonił mnie blog Grzegorza Marczaka, a właściwie dyskusja pod nim (http://biznes.net/blogposts/view/40-Efektywna_reklama_i_marketing...html). Temat wydał mi się na tyle intrygujący, że postanowiłem napisać nieco więcej, ale u siebie, żeby nie zaśmiecać cudzego bloga ;)
Czy branding jest bardziej etyczny od tradycyjnej reklamy? Mam wątpliwości. Najbardziej zaintrygowały mnie wypowiedzi wskazujące na Nike jako przykład brandingu niemal modelowego, choć faktem jest, że to właśnie Nike ideę marki wyniosła na niespotykany wcześniej poziom. Nie jestem jednak pewien, czy akurat ta firma powinna być stawiana jako wzór do naśladowania… W ubiegły weekend podczas spaceru na krakowskich Skałkach Twardowskiego rzuciła mi się w oczy spora żółta tablica, na której widniał nie mniej okazały napis „Ścieżka rekreacyjna Nike” czy jakoś tak. Zdumienie moje sięgnęło zenitu, gdy poczytałem dalej: okazało się, że w każdą sobotę między 11:00 a 14:00 (mogły mi się godziny pomerdać) zajęcia na tej ścieżce prowadzi trener Nike. Sorry, ale w tym momencie mi się nóż w kieszeni otwiera. Jakaś prywatna firma produkująca trampki (i kompletnie nie ma tu znaczenia jej wielkość) zawłaszcza sobie kawał przestrzeni publicznej i to przy wydatnej pomocy (a przynajmniej zgodzie) któregoś z urzędników miejskich. Co będzie dalej? Trzeba będzie przychodzić w dresie jedynie słusznej firmy? Żeby potruchtać w parku będę musiał nabyć drogą kupna parę najnowszych trampek Nike za 500 zł?
Teraz pytanie: czy taki marketing można nazwać etycznym? Dla wielu z Was zapewne nie będzie to problemem – w końcu nie krzywdzą zwierząt, ani dzieci… Dla mnie etyczny nie jest. Nie godzę się na to, aby producent dresów dyktował mi, w którą stronę mam biegać po parku, czy w jakich godzinach mam tam przychodzić (co będzie, jeśli przez przypadek natknę się tam na Nike-joggerów? Zepchną mnie ze ścieżki, jeśli będę w Adidasach?)
Jeśli tego jednak nie wyeksplikowałem, to teraz to czynię: jestem zwolennikiem brandingu, nic przeciwko niemu nie mam. Nie zgadzam się jednak z tezą, że jakakolwiek forma marketingu jest bardziej fair wobec klienta, bo w czym lepszy jest PR od tradycyjnej reklamy? W czym lepsza miałaby być promocja w miejscu sprzedaży od reklamy prasowej? Czy branding polegający na oflagowaniu boiska jest lepszy od insertu w prasie (w sensie etycznym oczywiście)? Moim zdaniem powinno nam zależeć na np. reklamie mądrej w miejsce głupiej, dowcipnej zamiast prymitywnej, uczciwej i prawdziwej zamiast kłamstwa… I proszę, nie mówcie tylko, że skuteczność działań marketingowych jest jedynym wyznacznikiem ich istnienia, bo to po pierwsze truizm, a po drugie znaczyć to będzie, że wszelkie inne wartości się już nie liczą…
Etykiety:
branding,
etyka marketingu,
przestrzeń publiczna,
reklama
Przenosiny bloga. Ponownie.
Przenoszę tu swojego bloga, którego prowadziłem do tej pory w zupełnie innym miejscu. Czas po prostu znaleźć miejsce, na którym dłużej zagrzeję miejsca ze swoją pisaniną.
Żal mi komentarzy, które tam były, bo sporo wnosiły do moich wypocin, ale mam nadzieję, że tu będą nie gorsze.
Żal mi komentarzy, które tam były, bo sporo wnosiły do moich wypocin, ale mam nadzieję, że tu będą nie gorsze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Tagi
agd
(1)
agile
(2)
Agile tuning
(2)
amica
(1)
antysemityzm
(1)
autoserwis
(2)
biurokracja
(2)
blog
(1)
blog polityczny
(1)
blogger
(1)
brak tematów
(1)
branding
(2)
Chiny
(1)
content
(1)
czas wolny
(1)
dane osobowe
(2)
defekt muzgó
(1)
dziecko
(1)
dziennikarstwo
(2)
dziura
(1)
edukacja
(1)
ekologia
(2)
employer branding
(1)
etyka marketingu
(1)
ezoteryka
(1)
fail
(3)
felieton
(1)
fiat
(3)
foto
(3)
fotoblog
(1)
fun
(1)
głupi marketing
(5)
głupota
(2)
google
(1)
gospodarka
(1)
handel
(2)
hipermarkety
(1)
hr
(1)
hrcamp
(1)
idea
(2)
indywidualizm
(1)
informacja
(1)
innowacyjność
(1)
instrukcja
(2)
internet
(5)
it
(1)
jacek gadzinowski
(1)
jan nowicki
(1)
komiks
(1)
konferencja
(2)
kontakty
(2)
Kraków
(1)
król dawid
(1)
kurnik
(1)
mandat
(2)
manpower
(1)
marka
(1)
mastercook
(1)
matka kurka
(1)
misja
(1)
networking
(2)
niefrasobliwość
(1)
niegospodarność
(1)
nissan
(1)
obsługa klienta
(7)
ochrona środowiska
(2)
organizacja
(2)
pazerność
(1)
piłka nożna
(1)
poczta polska
(2)
polactwo
(1)
polemika
(1)
policja
(1)
polityka
(3)
polska polityka
(1)
pomnik
(1)
pr
(1)
prasa
(3)
prawo
(3)
profeo
(1)
project management
(2)
promocje świąteczne
(1)
przestrzeń publiczna
(3)
raport
(1)
reklama
(3)
rozwój
(1)
sąd
(1)
serwis
(1)
slogan
(2)
social media
(3)
społeczeństwo
(1)
społeczności
(1)
szkło kontaktowe
(1)
translator
(1)
treści
(1)
trudny klient
(2)
tv
(1)
viamot
(2)
walentynki
(2)
web 2.0
(2)
więzi społeczne
(1)
współpraca
(1)
wykroczenie
(2)
z dziejów głupoty polskiej
(4)
zapalenie jaźni
(1)
zarządzanie
(1)
zdjęcia
(1)
znajomi
(2)