Po publikacji ostatnich planów Ministerstwa Edukacji Narodowej rozgorzała w sieci dyskusja na temat sensowności pomysłów dotyczących wprowadzenia na szeroką skalę e-podręczników. Zalet takiego rozwiązania jest oczywiście mnóstwo, wady też się pewnie znajdą, nie jest jednak moim celem udawanie mądrzejszego niż jestem - skuteczniej niż ja zajmą się tym zagadnieniem bloggerzy lepiej obeznani z rynkiem e-książek (np.
http://swiatczytnikow.pl/e-podreczniki-wiecej-pytan-niz-odpowiedzi/ wraz z komentarzami).
Dyskusja trwa, również ceniony przeze mnie Marek J. Minakowski zabrał w niej głos. Na swoim blogu (
http://minakowski.tek24.pl/242,e-podreczniki-nie-zastapia-papierowych-nigdy) właśnie wyłożył tezę, której moim zdaniem obronić jednak nie sposób. Wywód, jakkolwiek logicznie prawidłowy, jest w moim mniemaniu merytorycznie błędny - być może problemem jest tu określenie wiedzy jako takiej, ale zgodnie z
definicją encyklopedyczną zakładam, że jest to "
ogół wiarygodnych informacji o rzeczywistości wraz z umiejętnością ich wykorzystania".
W świetle takiego pojęcia wiedzy, absolutnie fałszywa wydaje mi się teza, że nauczyciel w procesie edukacji stał się zbędny oraz, że obecne nauczanie jest parodią formy "oryginalnej". Określenie "parodia" sugeruje wynaturzenie i zatracenie tej oryginalnej formy, ale kto powiedział, że ta pierwotna forma była ostateczna i najlepsza? Jak wszystko na świecie również edukacja ulegała ewolucji, a w świetle niezwykłego rozwoju technologii informacyjnych ostatniego stulecia (o dwóch ostatnich dekadach już nawet nie mówiąc), oczekiwanie że edukacja zachowa tę "prawdziwą" formę jest... szalone? :)
Ten sam rozwój technologiczny (a za nim i kulturowy) definiuje zarazem konieczną zmianę w podejściu do zawodu nauczyciela: kilkaset lat temu był pierwszą i ostateczną instancją, alfą i omegą oraz często jedynym medium, które wiedzę przekazywało. Na przestrzeni wieków nie tylko coraz dostępniejsze były podręczniki, ale zmieniał się system dystrybucji informacji: pojawiła się prasa, telegraf, radio, telewizja, a już eksplozja internetu uczyniła dostęp do wiedzy prawdziwie powszechnym. Rolą nauczyciela powinno być obecnie nie tyle przekazywanie wiedzy, ale bycie drogowskazem i mentorem, guru który pomoże interpretować te informacje, a nie ją po prostu upychać w głowach. Nie bez kozery wszak istnieje klasyfikacja wiekowa filmów czy treści multimedialnych - dzieci i młodzież nie są po prostu w stanie prawidłowo interpretować pewnych zjawisk bez doświadczenia i pomocy dorosłych. Podobnie jest z wiedzą "szkolną" - żaden podręcznik nie nauczy reguł prawidłowego myślenia czy postępowania (wystarczy tu wspomnieć choćby tak banalną kwestię, jak sama nauka czytania, bez której przyswajanie zawartości książek w jakiejkolwiek formie nie będzie możliwe).
I tu właśnie dochodzimy do kluczowego elementu mojego sporu z artykułem p. Marka: nauczyciele w jakiejś formie - ożywionej lub nie ;) - będą potrzebni zawsze i forma podręczników na to wielkiego wpływu nie będzie miała. Oczywiście, wraz ze zmianą form dystrybucji zmieniać się będzie rola nauczyciela i jego miejsce w systemie edukacji, niemniej to miejsce samo w sobie jest chyba niezagrożone.
Inną kwestią pozostaje sam spór o e-podręczniki w Polsce, bo jakkolwiek propozycja p. minister Hall jest moim zdaniem słuszna (i ja jej kibicuję), to jednak cały system nauczania w naszym pięknym kraju jest tak przerażająco niewydolny i zacofany, że zastanowić się należy, czy faktycznie jest to najważniejszy temat. No, ale cóż, zagadnienie ciepłej wody w szkołach jest już rozwiązane (przynajmniej formalnie:
https://www.prawo.pl/akty/dz-u-2010-215-1408,17658379.html), to uznano widocznie, że czas przeskoczyć do kolejnego etapu rozwoju cywilizacyjnego. Szczególnie, że nieuchronnie zbliżają się wybory.