Kpiłem już jakiś czas temu z instrukcji obsługi do prysznica (http://www.helaq.net.pl/2009/12/instrukcja-obsugi-do-prysznica.html), ale okazuje się, że coś może ją przebić.
Otóż kupiłem niedawno telewizor, ba... telewizorek po prostu: mały, 14 calowy odbiornik znanej holenderskiej firmy. Prosty w obsłudze jak cep, żadnej filozofii, co potwierdza instrukcja - tylko 12 stron, z czego spora część to różnej maści "disklajmery". Ach, zapomniałbym dodać: 12 stron po polsku, z tym że instrukcje są w 18 językach, co daje nam skromne 216 stron plus okładki, spis treści, schemat etc.
I znowu można powiedzieć, że się czepiam - zresztą wcale nie neguję potrzeby dołączenia instrukcji - ale cała książka o niczym?? I pomyśleć, że mamy XXI wiek, nawet w Polsce ponad 50% ludzi korzysta z internetu - nie można po prostu do telewizora dołączyć małej kartki z instrukcją skąd ściągnąć dokumentację? I nie przekonuje mnie argument o osobach w podeszłym wieku, bo to chyba żaden problem, żeby taka książka z instrukcją była "na wyposażeniu" sklepu i na życzenie np. kserowana. To wszak tylko 12 stron A5...
Poniżej kilka komentarzy z poprzedniej lokalizacji tego bloga:
PN:
Instrukcja musi być - takie są przepisy
Helaq:
ale żaden przepis nie stanowi w jakiej formie i na dodatek nie mówi o tym, że ma ona być głupia i mieć negatywny wpływ na środowisko :) Ja wiem, że wielokrotnie bardziej sama produkcja telewizora to środowisko niszczy, ale po co dodawać do tego jeszcze tę idiotyczną książkę?
AB:
Prawo, tylko prawo. W socjaliźmie państwo nakazuje, żeby była instrukcja - to jest. W krajach gdzie ostało się trochę wolności producent woli się zabezpieczyć przed procesem ze strony użytkownika, który np. może bezczelnie się tłumaczyć, że nie wiedział, że telewizor nie służy do suszenia ubrań. Producent redukuje koszty i logistykę zamawiając jedną książeczkę, którą wkłada w fabryce do pudełek niezależnie gdzie produkt pojedzie. Twój pomysł z instrukcją w sklepie kserowaną jest logistycznie nie do przyjęcia - sprzęt się zmienia, instrukcje też - jak wyobrażasz sobie mechanizm, któryby zapewnił producenta, że kserówka w sklepie będzie aktualna i odpowiadająca modelowi sprzedanemu?
Helaq:
to była tylko luźna propozycja, a temat jest kontynuacją jednego z poprzednich wpisów. Po prostu boli mnie to ewidentne marnotrawstwo, a wcześniej napisałem, co o takiej redukcji kosztów myślę (raczej mało pochlebnie ;)). I jeszcze a propos aktualności instrukcji: ta do telewizora, o której pisałem, jest instrukcją uniwersalną do całego szeregu odbiorników tej firmy i nie ma w niej nic specyficznego dla tego konkretnego modelu. Mało tego - nawet rysunki są inne, a menu OSD jest już zupełnie inne. Tak więc ta papierowa instrukcja służyć może wyłącznie do podtarcia...
MC:
Bo nie sprawdziłes gdzie ten telewizor był wyprodukowany. Przypuszczalnie Chiny lub Tajwan. W instrukcji dla nich jest jeszcze zawarte: czyścić ekran suchą powtarzam suchą szmatką, nie polewać wodą z wiadra. To taki drobny żarcik. Ale prawda jest taka, że dla starszych osób instrukcja musi być prosta jak konstrukcja młotka. Im bardziej bedzie skomplikowana tym więcej beda mieli zgloszeń, że "telewizor nie działa"
[opublikowane pierwotnie 2007-11-27]
niedziela, 27 grudnia 2009
sobota, 26 grudnia 2009
Czas na fotoblog
Ostatnio naszło mnie na odgrzebywanie starych zdjęć do tego stopnia, że wydłubałem z szafy dawno nieużywany aparat. Pomyślałem też, że skoro tak, to czas na założenie fotobloga - raz, żeby nie mieszać oderwanych czasem od rzeczywistości zdjęć z pisaniną o rzeczach, które mnie poruszają, a dwa, bo może to mnie zdopinguje do tego, żeby maszyna nie wylądowała znowu w szafie? :)
Zapraszam więc nie tylko do czytania, ale i do oglądania zdjęć, które od czasu do czasu będę wrzucał na http://foto.helaq.net.pl/
Na razie będę tam się pojawiały pewnie stare zdjęcia, ale za kilka dni przyjdzie czas na nowsze.
Taką w każdym razie mam nadzieję :)
wtorek, 22 grudnia 2009
Fiat się rehabilituje?
Poprzednio odgrażałem się, że jeśli nie będzie pozytywnego odzewu z jakiegoś serwisu Fiata, to po prostu podkabluję ich do GIODO za naciąganie ludzi na zapisywanie swoich danych osobowych, ale na szczęście się odezwali (na szczęście, bo wcale nie mam ochoty się z nikim użerać). Namarudziłem wcześniej, więc muszę przyznać wszem i wobec, że Viamot częściowo zrehabilitował się za pomocą pewnej miłej pani, która zadzwoniła nawet dwa razy, zapraszając mnie na wizytę w serwisie.
... cóż, niektórzy twierdzą, że jestem malkontentem, więc nie mogę ich zawieść: kto tam pracuje, że najbardziej fachowa ponoć osoba w serwisie stwierdziła, że nigdy nie spotkała się z takim przypadkiem, żeby pasy bezpieczeństwa w tym modelu były zbyt krótkie, aby zamontować fotelik dla dziecka? Jeden telefon do zwykłego warsztatu jakieś czterdzieści razy mniejszego od tego autoryzowanego wyjaśnił sprawę: podobno to się zdarza nie tak rzadko i gość zaoferował mi wymianę pasów na dluższe (ma nawet kilka na stanie) - z innego samochodu. Mniej więcj 4-5 razy taniej i od ręki.
Hm, szkoda, że kierownik serwisu autoryzowanego w takim razie nie zdobędzie fachowej wiedzy, jak to naprawdę brakuje jakichś 10 cm, żeby zapiąć fotelik mojego dziecka, bo nie pojechałem do żadnego serwisu. Doszedłem do wniosku, że i tak czas na nowy fotelik. Pasuje.
... cóż, niektórzy twierdzą, że jestem malkontentem, więc nie mogę ich zawieść: kto tam pracuje, że najbardziej fachowa ponoć osoba w serwisie stwierdziła, że nigdy nie spotkała się z takim przypadkiem, żeby pasy bezpieczeństwa w tym modelu były zbyt krótkie, aby zamontować fotelik dla dziecka? Jeden telefon do zwykłego warsztatu jakieś czterdzieści razy mniejszego od tego autoryzowanego wyjaśnił sprawę: podobno to się zdarza nie tak rzadko i gość zaoferował mi wymianę pasów na dluższe (ma nawet kilka na stanie) - z innego samochodu. Mniej więcj 4-5 razy taniej i od ręki.
Hm, szkoda, że kierownik serwisu autoryzowanego w takim razie nie zdobędzie fachowej wiedzy, jak to naprawdę brakuje jakichś 10 cm, żeby zapiąć fotelik mojego dziecka, bo nie pojechałem do żadnego serwisu. Doszedłem do wniosku, że i tak czas na nowy fotelik. Pasuje.
Etykiety:
autoserwis,
fiat,
obsługa klienta,
viamot
sobota, 19 grudnia 2009
Instrukcja obsługi do prysznica
Kupiłem onegdaj słuchawkę prysznicową. Słuchawka jak słuchawka, ekstazy nie przeżyłem, lekkie zdziwienie dopiero nastąpiło, gdy zerknąłem do już pustego pudełka - w środku była instrukcja obsługi/montażu. Skromne 18 stron. To się nazywa ochrona środowiska! 18 stron A5 liter, ślimaczków, szlaczków, umlautów i innych egzotycznych znaków, wśród których ciężko natknąć się na coś po polsku. Czyż to nie absurd? Owszem, wiem, że bywa gorzej, np. instrukcja do żelazka miała ze dwa razy tyle kartek. Ba, zawsze to lepiej niż polietylenowe opakowania u konkurencji, to się przynajmniej rozłoży, ale to po prostu przykład pewnych działań moim zdaniem idiotycznych. I nie lekceważyłbym tych kilku kartek, bo przy deklarowanych obrotach tej firmy zbliżających się do miliarda euro, można sobie już wyobrazić ile papieru na te bzdety poszło. Tak, wiem, zawsze można powiedzieć, że to papier makulaturowy etc. Wolę jednak, żeby z tej makulatury zeszyt zrobili lub papier toaletowy, bo przynajmniej jakiś pożytek będzie.
To wszystko niby bzdura, ale mam powód, żeby o tym pisać - brak troski o środowisko (i nie pomoże tu mydlenie oczu w korporacyjnych oficjalnych deklaracjach) niejednokrotnie idzie w parze ze swoistą pazernością wielu firm, posuniętą wręcz do jakiegoś kosmicznego absurdu. Bo innego uzasadnienia dla takiej praktyki, w której chyba zresztą przodują producenci sprzętu AGD/RTV, po prostu nie widać: drukuje się raz tę idiotyczną instrukcję, jeszcze pewnie na dodatek gdzieś w Mołdawii i pakuje do pudełek rozsyłanych po całej kuli ziemskiej. Zawrotna oszczędność na pudełku - rzędu kilkunastu centów, jak mniemam, co daje pewnie jakieś kilkadziesiąt tysięcy rocznie w skali firmy. I to mnie właśnie wkurza - dla takich pieniędzy, zupełnie nieistotnych w skali korporacji, wycina się kolejne drzewa, zlewa toksyny do rzek, zwalnia kolejnych kilkuset pracowników etc...
[Opublikowane pierwotnie 2007-03-07]
To wszystko niby bzdura, ale mam powód, żeby o tym pisać - brak troski o środowisko (i nie pomoże tu mydlenie oczu w korporacyjnych oficjalnych deklaracjach) niejednokrotnie idzie w parze ze swoistą pazernością wielu firm, posuniętą wręcz do jakiegoś kosmicznego absurdu. Bo innego uzasadnienia dla takiej praktyki, w której chyba zresztą przodują producenci sprzętu AGD/RTV, po prostu nie widać: drukuje się raz tę idiotyczną instrukcję, jeszcze pewnie na dodatek gdzieś w Mołdawii i pakuje do pudełek rozsyłanych po całej kuli ziemskiej. Zawrotna oszczędność na pudełku - rzędu kilkunastu centów, jak mniemam, co daje pewnie jakieś kilkadziesiąt tysięcy rocznie w skali firmy. I to mnie właśnie wkurza - dla takich pieniędzy, zupełnie nieistotnych w skali korporacji, wycina się kolejne drzewa, zlewa toksyny do rzek, zwalnia kolejnych kilkuset pracowników etc...
[Opublikowane pierwotnie 2007-03-07]
Etykiety:
ekologia,
instrukcja,
ochrona środowiska,
pazerność
wtorek, 15 grudnia 2009
Fiat a dane osobowe
Właśnie przeczytałem niusa o dobrych wynikach sprzedaży Fiata w ostatnim okresie (http://motoryzacja.wnp.pl/fiat-w-polsce-sprzedaje-ciagle-duzo,96777_1_0_0.html), zresztą pisze się o tym dość dużo w prasie ostatnio. Generalnie mam dużo sympatii do tej firmy, ale po dzisiejszym dniu zacząłem się zastanawiać, co czeka szczęśliwych dziś nabywców tych pojazdów, gdy zaczną się na przykład psuć. Nie bez powodu.
Trzy dni temu opisałem dziwne (moim skromnym zdaniem) praktyki dot. zbierania danych przez jeden z autoserwisów (i dilera zarazem) Fiata w Krakowie. Cóż, klientów mają najwyraźniej w poważaniu, bo nikt się nie pokwapił z odpowiedzią, ale o tym kiedy indziej. Ponieważ nie lubię, gdy się mnie traktuje jak powietrze, szczególnie, gdy chcę zostawić tym ludziom jakieś pieniądze, postanowiłem się nie szarpać z lokalnym serwisem, tylko bezczelnie i złośliwie zadzwoniłem do Fiata (chciałem napisać "do centrali", ale w sumie nie piszą, czy infolinię obsługuje centrala w Bielsku, czy biuro w Warszawie). Zanim jednak wziąłem do ręki telefon, postanowiłem że napiszę maila, bo generalnie tak wolę. Zonk - na stronie "Kontakt" na fiat.pl nie ma kontaktowego adresu e-mail - jest tylko formularz kontaktowy (do którego i tak trzeba ze trzy stopnie pokonać po drodze), a tam... Matkoboskoczęstochowsko, formularz z Viamotu wysiada przy tym:
O nie, na to nie dam się nabrać, więc po prostu zadzwoniłem. Owszem, Pani z infolinii spokojnie przyjęła wszystkie moje żale i pytania, jednak w Fiacie ktoś ma chyba generalnie większy problem ze zbieraniem danych osobowych, bo aby uzyskać odpowiedź na pytanie dotyczące wykonania drobnej usługi w serwisie, musiałem podać:
- imię i nazwisko,
- adres e-mail,
- telefon,
- kod pocztowy,
- numer nadwozia samochodu (to akurat zrozumiałe)
- informację czy jestem właścicielem (?),
- numer rejestracyjny (what?!)
Na razie to jakoś przetrawiłem, ale szlag mnie trafi dopiero, jesli jutro się ktoś z Fiata nie odezwie... Nie jestem mściwy, ale napiszę sobie do GIODO, a co mi tam...
PS.: Próbowałem, tak z ciekawości, znaleźć jakiś adres korespondencyjny do Fiata. Długo szukałem, aż oświeciło mnie, żeby zerknąć do noty prawnej, gdzie łaskawie ktoś go dopisał na końcu. Szkoda, że nie w sekcji "Kontakt" :P
Trzy dni temu opisałem dziwne (moim skromnym zdaniem) praktyki dot. zbierania danych przez jeden z autoserwisów (i dilera zarazem) Fiata w Krakowie. Cóż, klientów mają najwyraźniej w poważaniu, bo nikt się nie pokwapił z odpowiedzią, ale o tym kiedy indziej. Ponieważ nie lubię, gdy się mnie traktuje jak powietrze, szczególnie, gdy chcę zostawić tym ludziom jakieś pieniądze, postanowiłem się nie szarpać z lokalnym serwisem, tylko bezczelnie i złośliwie zadzwoniłem do Fiata (chciałem napisać "do centrali", ale w sumie nie piszą, czy infolinię obsługuje centrala w Bielsku, czy biuro w Warszawie). Zanim jednak wziąłem do ręki telefon, postanowiłem że napiszę maila, bo generalnie tak wolę. Zonk - na stronie "Kontakt" na fiat.pl nie ma kontaktowego adresu e-mail - jest tylko formularz kontaktowy (do którego i tak trzeba ze trzy stopnie pokonać po drodze), a tam... Matkoboskoczęstochowsko, formularz z Viamotu wysiada przy tym:
O nie, na to nie dam się nabrać, więc po prostu zadzwoniłem. Owszem, Pani z infolinii spokojnie przyjęła wszystkie moje żale i pytania, jednak w Fiacie ktoś ma chyba generalnie większy problem ze zbieraniem danych osobowych, bo aby uzyskać odpowiedź na pytanie dotyczące wykonania drobnej usługi w serwisie, musiałem podać:
- imię i nazwisko,
- adres e-mail,
- telefon,
- kod pocztowy,
- numer nadwozia samochodu (to akurat zrozumiałe)
- informację czy jestem właścicielem (?),
- numer rejestracyjny (what?!)
Na razie to jakoś przetrawiłem, ale szlag mnie trafi dopiero, jesli jutro się ktoś z Fiata nie odezwie... Nie jestem mściwy, ale napiszę sobie do GIODO, a co mi tam...
Etykiety:
dane osobowe,
fiat,
internet,
obsługa klienta
poniedziałek, 14 grudnia 2009
Kartoflana kraina
Uprzedzam, poniżej jest tekst sprzed bez mała 3 lat. Strasznie byłem wtedy zniesmaczony polskim życiem publicznym i polityką w szczególności. Dzisiaj chyba bym tego tekstu nie popełnił, bo po prostu przestałem jakiś czas temu polityką i sprawami pokrewnymi się interesować, wiadomości prawie nie oglądam, prasę codzienną również czytam wybiórczo. Naprawdę da się bez tego żyć i naprawdę człowiek się mniej denerwuje, nie dyskutuje z telewizorem etc. :)
Poniższy tekst jednak przypominam jako świadectwo chwili, nastroju w popapranych miesiącach "IV RP". W końcu blog to również swoisty pamiętnik, prawda? A zresztą, niedługo kolejne wybory będą, to tekst będzie jak znalazł na czas kampanii wyborczej :)
Wiadomości oglądam sporadycznie, a w gazetach codziennych (również coraz rzadziej czytanych) omijam trzy pierwsze strony szerokim łukiem, bo na wymioty mi się zbiera, gdy czytam o kolejnej kartoflano-teczkowej aferze, a gdy słyszę te mlaskające półtora metra, to mnie skręca.
Nie ja pierwszy, w końcu Rynkowski już w ubiegłej dekadzie śpiewał "weźcie sobie chłopaki ten kraj". Przynajmniej wiemy, kto zawinił, bo w końcu sobie wzięli...
A zresztą, co ja się będę rozpisywał, nie ja jeden tak myślę - pewnie większość już to widziała, ale tekst jest tak pyszny i prawdziwy, że nie można go chociaż nie podlinkować. Autorem jest Matka Kurka, a tutaj jest rzeczony tekst (blog): Wyjątkowy rok
Aha, zapomniałbym: "Szkło kontaktowe" właśnie obchodzi jubileusz 500 odcinków. Panowie - dziękuję i proszę o jeszcze.
Cóż, ostatnio te wszystkie newsy drażnią mnie nawet przepuszczone przez filtr "Szkła", więc i to rzadko oglądam, ale życzenia aktualne :)
[opublikowane pierwotnie 22.02.2007 r.]
Poniższy tekst jednak przypominam jako świadectwo chwili, nastroju w popapranych miesiącach "IV RP". W końcu blog to również swoisty pamiętnik, prawda? A zresztą, niedługo kolejne wybory będą, to tekst będzie jak znalazł na czas kampanii wyborczej :)
Wiadomości oglądam sporadycznie, a w gazetach codziennych (również coraz rzadziej czytanych) omijam trzy pierwsze strony szerokim łukiem, bo na wymioty mi się zbiera, gdy czytam o kolejnej kartoflano-teczkowej aferze, a gdy słyszę te mlaskające półtora metra, to mnie skręca.
Nie ja pierwszy, w końcu Rynkowski już w ubiegłej dekadzie śpiewał "weźcie sobie chłopaki ten kraj". Przynajmniej wiemy, kto zawinił, bo w końcu sobie wzięli...
A zresztą, co ja się będę rozpisywał, nie ja jeden tak myślę - pewnie większość już to widziała, ale tekst jest tak pyszny i prawdziwy, że nie można go chociaż nie podlinkować. Autorem jest Matka Kurka, a tutaj jest rzeczony tekst (blog): Wyjątkowy rok
Aha, zapomniałbym: "Szkło kontaktowe" właśnie obchodzi jubileusz 500 odcinków. Panowie - dziękuję i proszę o jeszcze.
Cóż, ostatnio te wszystkie newsy drażnią mnie nawet przepuszczone przez filtr "Szkła", więc i to rzadko oglądam, ale życzenia aktualne :)
[opublikowane pierwotnie 22.02.2007 r.]
Etykiety:
blog polityczny,
matka kurka,
polityka,
szkło kontaktowe
niedziela, 13 grudnia 2009
Masz pytanie do serwisu? Zarejestruj się...
Różne głupie i dziwne rzeczy już w internecie napotkałem, ale przyznam, że to, co przed chwilą wysłała do mnie jedna firma trochę zbiło mnie z tropu :S
W skrócie historia jest taka, że muszę zmienić w samochodzie pasy bezpieczeństwa na dłuższe, aby zamontować fotelik dla dziecka. Wysłałem więc do kilku krakowskich autoserwisów pytanie o możliwość i cenę takiej usługi. Jako, że jest niedzielny wieczór, jedyny kłopot jakiego ewentualnie się spodziewałem, to brak odpowiedzi z któregoś serwisu do połowy tygodnia, jednak lekkie zdziwienie mnie ogarnęło, gdy już po kilku minutach zobaczyłem odpowiedź z Viamotu - krakowskiego dealera Fiata. Po chwili lekkie zdziwienie zmieniło się w spore zdumienie, bo to wcale nie była właściwa odpowiedź, ale dość długi mail z prośbą o... REJESTRACJĘ (sic!). Żeby nie było, że mi się coś pod koniec weekendu porypało, poniżej cytuję to w całości:
Witaj!
Na łamach serwisu: http://serwis.viamot.pl/
zgłoszono zapytanie.
-----------------------------------------------------------
Aby zakończyć rejestrację, kliknij proszę: POTWIERDZAM.
Muszę mieć pewność, że formularz nie został wypełniony
przez przypadek, lub nie zrobił tego ktoś inny.
Potwierdzając zgłoszenie,
zgadzasz się z Polityką Prywatności opublikowaną na łamach
serwisów internetowych firmy Viamot: Polityka Prywatności
a w szczególności na przetwarzanie swoich danych osobowych
w celach marketingowych.
Rejestracja jest bezpłatna.
-----------------------------------------------------------
PRZYPOMINAM:
Szanuję Twoją Prywatność.
Nigdy, pod żadną postacią i żadnym pozorem,
nie udostępnimy nikomu Twoich danych kontaktowych.
W każdej chwili możesz się wyrejestrować.
Wystarczy, że zastosujesz się do informacji znajdującej się
w każdym mailu, jaki zostanie do Ciebie wysłany.
--
Viamot SA
No naprawdę? Rejestracja jest bezpłatna? Wzruszyłem się po prostu... Owszem, wysłałem pytanie przez specjalny formularz, ale pierwszy raz spotykam się z sytuacją, gdy jakaś firma każe mi się zarejestrować w ich bazie tylko po to, żeby móc zadać pytanie o możliwość zostawienia u nich pieniędzy. Nie wiem, kto to wymyślił, ale zdecydowanie powinien zrozumieć, że jest jeszcze kilka serwisów w Krakowie (w tym również autoryzowane Fiata). I naprawdę, za żadne skarby nie zamierzam się rejestrować w żadnej bazie Viamotu. Zastanawiam się jeszcze tylko, czy chce mi się napisać do nich co o tym myślę, czy po prostu ich olać i pojechać do innego serwisu. Choćby do innego miasta - będzie niewiele dalej niż przejazd przez Kraków...
W skrócie historia jest taka, że muszę zmienić w samochodzie pasy bezpieczeństwa na dłuższe, aby zamontować fotelik dla dziecka. Wysłałem więc do kilku krakowskich autoserwisów pytanie o możliwość i cenę takiej usługi. Jako, że jest niedzielny wieczór, jedyny kłopot jakiego ewentualnie się spodziewałem, to brak odpowiedzi z któregoś serwisu do połowy tygodnia, jednak lekkie zdziwienie mnie ogarnęło, gdy już po kilku minutach zobaczyłem odpowiedź z Viamotu - krakowskiego dealera Fiata. Po chwili lekkie zdziwienie zmieniło się w spore zdumienie, bo to wcale nie była właściwa odpowiedź, ale dość długi mail z prośbą o... REJESTRACJĘ (sic!). Żeby nie było, że mi się coś pod koniec weekendu porypało, poniżej cytuję to w całości:
Witaj!
Na łamach serwisu: http://serwis.viamot.pl/
zgłoszono zapytanie.
-----------------------------------------------------------
Aby zakończyć rejestrację, kliknij proszę: POTWIERDZAM.
Muszę mieć pewność, że formularz nie został wypełniony
przez przypadek, lub nie zrobił tego ktoś inny.
Potwierdzając zgłoszenie,
zgadzasz się z Polityką Prywatności opublikowaną na łamach
serwisów internetowych firmy Viamot: Polityka Prywatności
a w szczególności na przetwarzanie swoich danych osobowych
w celach marketingowych.
Rejestracja jest bezpłatna.
-----------------------------------------------------------
PRZYPOMINAM:
Szanuję Twoją Prywatność.
Nigdy, pod żadną postacią i żadnym pozorem,
nie udostępnimy nikomu Twoich danych kontaktowych.
W każdej chwili możesz się wyrejestrować.
Wystarczy, że zastosujesz się do informacji znajdującej się
w każdym mailu, jaki zostanie do Ciebie wysłany.
--
Viamot SA
No naprawdę? Rejestracja jest bezpłatna? Wzruszyłem się po prostu... Owszem, wysłałem pytanie przez specjalny formularz, ale pierwszy raz spotykam się z sytuacją, gdy jakaś firma każe mi się zarejestrować w ich bazie tylko po to, żeby móc zadać pytanie o możliwość zostawienia u nich pieniędzy. Nie wiem, kto to wymyślił, ale zdecydowanie powinien zrozumieć, że jest jeszcze kilka serwisów w Krakowie (w tym również autoryzowane Fiata). I naprawdę, za żadne skarby nie zamierzam się rejestrować w żadnej bazie Viamotu. Zastanawiam się jeszcze tylko, czy chce mi się napisać do nich co o tym myślę, czy po prostu ich olać i pojechać do innego serwisu. Choćby do innego miasta - będzie niewiele dalej niż przejazd przez Kraków...
Etykiety:
autoserwis,
dane osobowe,
fail,
fiat,
obsługa klienta,
viamot
piątek, 11 grudnia 2009
Geografia google'owska
Wpisałem pewną frazę do Googli i wyniki mnie rozłożyły na łopatki. Na screenshocie widoczne są trzy pierwsze wyniki. Wiem, że to nie wina Google, bo ono wszak tylko indeksuje cudze treści, ale jednak mały fail :)
To tylko mały przyczynek do dyskusji o jakości informacji i treści dostarczanych przez Google i inne wyszukiwarki lub agregatory treści. Często bowiem zapomina się w zachwycie nad skutecznością Google i spółki, że sami w sobie nie dostarczają treści, a jedynie ją na swój sposób sortują i przetwarzają. Widzimy często tylko czubek góry lodowej, jakim są przepychanki News Corp. i reszty wydawców z Google'ami, ale i na niższym poziomie toczy się dyskusja o to, czego wyszukiwarki nam dostarczają (a to już wynika z czystego niedosytu i niezadowolenia części odbiorców-konsumentów informacji). Żeby nie być gołosłownym, to polecam krótką dyskusję z Blip.pl:
vesper: moment, skoro blogi są wyżej, to może te "liczące się" gazety już tak bardzo się nie liczą? ;-) [http://blip.pl/s/25621057]
sithian: #media A może po prostu w Google wygrywają lepsze treści? [http://blip.pl/s/25621751]
szuszucp: lepszy jakościowo, czy lepiej indeksowany/częściej linkowany itd.? To nie to samo [http://blip.pl/s/25622122]
sithian: #media Ktoś broni wydawcom lepiej linkować teksty na swoich stronach? Jeśli chodzi o częstotliwość, to jednak większy ma dużo łatwiej. [http://blip.pl/s/25623384]
vesper: zgadzam się z przedmówcą, ale nowoczesne media polegają między innymi na byciu popularnym; a dlaczego coś jest częściej linkowane? [http://blip.pl/s/25622716]
szuszucp: idąc tym tropem Google niedługo będzie zdominowany przez treści tabloidowe, a osoby szukające merytorycznych treści zostaną z niczym. [http://blip.pl/s/25623689]
vesper: nie chcę brzmieć pesymistycznie, ale jaki internet i jego użytkownicy, takie wyszukiwarki i inne narzędzia oparte na treści ;-) [http://blip.pl/s/25637692]
Trochę racji mają i obrońcy prasy i adwokaci Wielkiego Agregatora. Jaka będzie przyszłość? Ostatnie zagrania Murdocha (i wyciągnięta do niego ręka ze strony Microsoftu, który wszak nie robi tego charytatywnie) pokazują, że wojna o przyszłość informacji dopiero się rozpoczyna.
czwartek, 10 grudnia 2009
Kursy jasnowidzenia
Dwóch panów śpiewało kiedyś, że w Krakowie chodzi się z księżycem w butonierce - sympatyczne, choć biorąc pod uwagę to, co dzisiaj zobaczyłem (i to vis-a-vis Cmentarza Rakowickiego), to bardziej pasowałoby stwierdzenie, że z głową w nocniku ;)
Kursy widzenia aury, jasnowidzenia i wiele innych a nawet wizyty domowe - to musi być wpływ księżyca ;)
Kursy widzenia aury, jasnowidzenia i wiele innych a nawet wizyty domowe - to musi być wpływ księżyca ;)
Etykiety:
defekt muzgó,
ezoteryka,
foto,
fun,
reklama,
zapalenie jaźni
środa, 9 grudnia 2009
Porównywarka porównywarek
Czytając prasę codzienną i niecodzienną coraz częściej dochodzę do wniosku, że dziennikarze po prostu nie mają o czym pisać. Well, to był do niedawna główny zarzut w kierunku portali internetowych, ale widać, że ta choroba trapi prasę w ogóle.
Tu mały wtręt: na przełomie 2006/2007 "Logo" opublikowało artykuł porównujący... internetowe porównywarki cen. W poprzedniej edycji tego bloga był on podlinkowany, ale niestety nie jest już obecnie dostępny on-line.
Zamiast napisać artykuł na temat tego, czym są i jakie korzyści odniesiemy z korzystania z porównywarek cen, ewentualnie zrobić rzetelne porównanie cen wybranych produktów, autor artykułu w periodyku "Logo" zabrał się za porównanie porównywarek. Dzięki, czekam teraz na porównanie artykułów o porównywarkach :/
Żenada po prostu, a nie dziennikarstwo.
BTW, przypomniał mi się stary dowcip o tym, z czego składa się dzida. Otóż dzida składa się z przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia; przeddzidzie składa się przeddzidzia przeddzidzia, śróddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia; przeddzidzie przeddzidzia składa się z przeddzidzia przeddzidzia przeddzidzia, środdzidzia przeddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia przeddzidzia etc...
[opublikowane pierwotnie: 2007-01-11]
Poniżej komentarz z oryginalnego wpisu:
EP:
o porządnym analitycznym artykule porównującym biznesowe portale społecznościowe można za to pomyśleć ;-). nie chodzi o analizę samych funkcjonalności, ale również rzeczy bardziej ulotnych - panujących tam stosunków, zależności itp (analiza samych społeczności), oraz rozwoju i perspektyw :-). Całość napisana przez niezależnego obserwatora owych społeczności (a przy okazji członka).
hmm :-)
Tu mały wtręt: na przełomie 2006/2007 "Logo" opublikowało artykuł porównujący... internetowe porównywarki cen. W poprzedniej edycji tego bloga był on podlinkowany, ale niestety nie jest już obecnie dostępny on-line.
Zamiast napisać artykuł na temat tego, czym są i jakie korzyści odniesiemy z korzystania z porównywarek cen, ewentualnie zrobić rzetelne porównanie cen wybranych produktów, autor artykułu w periodyku "Logo" zabrał się za porównanie porównywarek. Dzięki, czekam teraz na porównanie artykułów o porównywarkach :/
Żenada po prostu, a nie dziennikarstwo.
BTW, przypomniał mi się stary dowcip o tym, z czego składa się dzida. Otóż dzida składa się z przeddzidzia, śróddzidzia i zadzidzia; przeddzidzie składa się przeddzidzia przeddzidzia, śróddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia; przeddzidzie przeddzidzia składa się z przeddzidzia przeddzidzia przeddzidzia, środdzidzia przeddzidzia przeddzidzia i zadzidzia przeddzidzia przeddzidzia etc...
[opublikowane pierwotnie: 2007-01-11]
Poniżej komentarz z oryginalnego wpisu:
EP:
o porządnym analitycznym artykule porównującym biznesowe portale społecznościowe można za to pomyśleć ;-). nie chodzi o analizę samych funkcjonalności, ale również rzeczy bardziej ulotnych - panujących tam stosunków, zależności itp (analiza samych społeczności), oraz rozwoju i perspektyw :-). Całość napisana przez niezależnego obserwatora owych społeczności (a przy okazji członka).
hmm :-)
Etykiety:
brak tematów,
dziennikarstwo,
prasa
wtorek, 8 grudnia 2009
A mnie jest żal Zidane'a...
9 lipca 2006 r. odbył się pamiętny finał MŚ w piłce kopanej, w którym to Zinedine Zidane potraktował z byka pewnego Włocha. Komentarzy było wtedy przeróżnych co niemiara, w przeważającej mierze negatywnych, ale zerknąłem właśnie na swoje zapiski z tego dnia i oczywiście musiałem mieć swoje zdanie :). Oto, co wtedy spłodziłem:
Żal mi Zizou: owszem, bez dwóch zdań - należała mu się czerwona kartka, ale nikt nie robi takich rzeczy niesprowokowany. Kobiety pewnie tego nie zrozumieją, ale faceci po prostu tak reagują w pewnych sytuacjach (a w każdym razie większość z nas). Chyba większość miała takie sytuacje w życiu, że po prostu dała komuś w twarz (lub niewiele brakowało), bo pewne sytuacje honorowe wymagają strzelenia jakiegoś chama w mordę.
Myślę sobie, że wielu z nas miało co najmniej raz taką sytuację również w życiu zawodowym. "Klient nasz pan" to dewiza naczelna, ale przecież i w biznesie zdarzają się chamy, a przecież nie o to chyba chodzi, żeby zagubić własną godność w imię wartościowego nawet kontraktu. Nie chodzi oczywiście o to, żeby każdego takuiego traktować z buta, ale twierdzę, że trzeba jednak dbać o swoje. A może się mylę? Jeśli ktoś uważa inaczej, to z chęcią wysłucham (ale ciężko będzie mnie przekonać ;))
Żal mi Zizou: owszem, bez dwóch zdań - należała mu się czerwona kartka, ale nikt nie robi takich rzeczy niesprowokowany. Kobiety pewnie tego nie zrozumieją, ale faceci po prostu tak reagują w pewnych sytuacjach (a w każdym razie większość z nas). Chyba większość miała takie sytuacje w życiu, że po prostu dała komuś w twarz (lub niewiele brakowało), bo pewne sytuacje honorowe wymagają strzelenia jakiegoś chama w mordę.
Myślę sobie, że wielu z nas miało co najmniej raz taką sytuację również w życiu zawodowym. "Klient nasz pan" to dewiza naczelna, ale przecież i w biznesie zdarzają się chamy, a przecież nie o to chyba chodzi, żeby zagubić własną godność w imię wartościowego nawet kontraktu. Nie chodzi oczywiście o to, żeby każdego takuiego traktować z buta, ale twierdzę, że trzeba jednak dbać o swoje. A może się mylę? Jeśli ktoś uważa inaczej, to z chęcią wysłucham (ale ciężko będzie mnie przekonać ;))
Etykiety:
piłka nożna,
trudny klient
niedziela, 6 grudnia 2009
Jak to drzewiej w internecie bywało...?
Naszło mnie, aby na chwilę wrócić do poruszanego już uprzednio ("Niechęć do podtrzymywania kontaktów?") tematu, a zainspirowały mnie jak zwykle komentarze do ww. i sceny z życia pracownika firmy internetowej, o czym na końcu.
Napisałem wcześniej, że od początku mojego buszowania w sieci staram się korzystać z przydatnych narzędzi, które pomogą utrzymać kontakt ze znaną mi osobiście częścią ludzkości, ale jak, skoro nie było miejsc takich, jak to? Ano, nie było, ale z drugiej strony pod pewnymi względami było łatwiej: nie było komunikatorów lepszych niż uniksowy, shellowy talk, pojawienie się reklamy w internecie spowodowało szok, a spam był zjawiskiem absolutnie marginalnym. No, a poza tym ludzi w sieci było setki razy mniej.
Narzędzie nr 1: wyszukiwarki osób i adresów e-mail. Ręka do góry: kto pamięta, że wyszukiwarka Onetu miała kiedyś opcję szukania osób? Miała jednak poważną wadę: wyszukiwała tylko osoby zarejestrowane.
Narzędzie nr 2 miało wprawdzie tę samą wadę, ale za to jego zasięg był ogromny jak na ówczesne czasy - nazywało się to bodaj foureleven.com i była największą bazą osób i adresów na świecie. Udało się nawet mi i mojej rodzinie znaleźć zapomnianą rodzinę i znajomych w USA. Możecie jednak nie szukać tej szukajki pod tym adresem - jakieś 10-11 lat temu wykupiła ją największa wtedy potęga w sieci, czyli Yahoo! i połączyła jej zasoby ze swoimi, a dzisiaj pod tym adresem jakaś nędzna linkownia urzęduje. Zabrali mi takie fajne narzędzie...
Narzędziem nr 3 nigdy nie miały szans się stać ani Yahoo!Groups, ani jeszcze wcześniejsze "grupki" Netscape'a, a to z tego prostego powodu, że były zamknięte dla szerszego grona. Oczywiście świetnie funkcjonowały i rozwijały się IRC-e wszelkiej maści, a nawet niedoceniany w Polsce NetMeeting, ale web do tego wtedy najwyraźniej jeszcze nie dojrzał. Tym trzecim stał się Bigfoot.com - coś, co na kilka lat zastąpiło mi większość adresów e-mailowych. Założenie konta w domenie bigfoot.com dawało możliwość posiadania jednego, "dożywotniego" adresu pocztowego nawet jeśli co chwila korzystało się z innej poczty - to był w zasadzie tylko permanenty redirect na wybrane konto. Ktoś dzisiaj z czegoś podobnego korzysta, skoro wszyscy mają konta na Gmailu? :)
A co potem? Posucha. Właściwie do czasu upowszechnienia się się LinkedIn i pojawienia polskich serwisów business networkingowych (ze szczególnym uwzględnieniem Profeo oczywiście :)) nie znalazłem nic godnego uwagi - owszem od lat mam ten sam nr GG, udzielałem się w różnej maści serwisach rozrywkowych, fotograficznych, forach etc., większość adresów e-mail pozostaje bez zmian, ale niedosyt był. A teraz, jak już jest z czego korzystać, to ci, z którymi chcę ten kontakt zachować, jak na złość patrzą na to, jak na raroga :) Może jednak faktycznie trzeba się uzbroić w cierpliwość...?
Dzisiaj Google stały się największą firmą nowej gospodarki i synonimem wyszukiwarki zarazem, a łącza 512 kb/s zaczynają irytować powolnością, ale kiedyś korzystało się z modemów 2400 kb/s, K56Flex oznaczało niemal II prędkość kosmiczną, Altavista była najlepszą wyszukiwarką pod słońcem, a dokumentów i publikacji szukało się w NorthernLight... Dzisiaj mamy Web 2.0 i business networking. Co będzie za 5, a co za 10 lat? Naprawdę jestem ciekaw tego, jak i tego, co bedzie wzbudzało wtedy wesołość, bo dzisiaj wzbudziłem u kolegów wybuch śmiechu opowieściami o korzystaniu z modemu 9600 kb/s na łączu analogowym ;))
[opublikowane pierwotnie 2007-01-25]
Napisałem wcześniej, że od początku mojego buszowania w sieci staram się korzystać z przydatnych narzędzi, które pomogą utrzymać kontakt ze znaną mi osobiście częścią ludzkości, ale jak, skoro nie było miejsc takich, jak to? Ano, nie było, ale z drugiej strony pod pewnymi względami było łatwiej: nie było komunikatorów lepszych niż uniksowy, shellowy talk, pojawienie się reklamy w internecie spowodowało szok, a spam był zjawiskiem absolutnie marginalnym. No, a poza tym ludzi w sieci było setki razy mniej.
Narzędzie nr 1: wyszukiwarki osób i adresów e-mail. Ręka do góry: kto pamięta, że wyszukiwarka Onetu miała kiedyś opcję szukania osób? Miała jednak poważną wadę: wyszukiwała tylko osoby zarejestrowane.
Narzędzie nr 2 miało wprawdzie tę samą wadę, ale za to jego zasięg był ogromny jak na ówczesne czasy - nazywało się to bodaj foureleven.com i była największą bazą osób i adresów na świecie. Udało się nawet mi i mojej rodzinie znaleźć zapomnianą rodzinę i znajomych w USA. Możecie jednak nie szukać tej szukajki pod tym adresem - jakieś 10-11 lat temu wykupiła ją największa wtedy potęga w sieci, czyli Yahoo! i połączyła jej zasoby ze swoimi, a dzisiaj pod tym adresem jakaś nędzna linkownia urzęduje. Zabrali mi takie fajne narzędzie...
Narzędziem nr 3 nigdy nie miały szans się stać ani Yahoo!Groups, ani jeszcze wcześniejsze "grupki" Netscape'a, a to z tego prostego powodu, że były zamknięte dla szerszego grona. Oczywiście świetnie funkcjonowały i rozwijały się IRC-e wszelkiej maści, a nawet niedoceniany w Polsce NetMeeting, ale web do tego wtedy najwyraźniej jeszcze nie dojrzał. Tym trzecim stał się Bigfoot.com - coś, co na kilka lat zastąpiło mi większość adresów e-mailowych. Założenie konta w domenie bigfoot.com dawało możliwość posiadania jednego, "dożywotniego" adresu pocztowego nawet jeśli co chwila korzystało się z innej poczty - to był w zasadzie tylko permanenty redirect na wybrane konto. Ktoś dzisiaj z czegoś podobnego korzysta, skoro wszyscy mają konta na Gmailu? :)
A co potem? Posucha. Właściwie do czasu upowszechnienia się się LinkedIn i pojawienia polskich serwisów business networkingowych (ze szczególnym uwzględnieniem Profeo oczywiście :)) nie znalazłem nic godnego uwagi - owszem od lat mam ten sam nr GG, udzielałem się w różnej maści serwisach rozrywkowych, fotograficznych, forach etc., większość adresów e-mail pozostaje bez zmian, ale niedosyt był. A teraz, jak już jest z czego korzystać, to ci, z którymi chcę ten kontakt zachować, jak na złość patrzą na to, jak na raroga :) Może jednak faktycznie trzeba się uzbroić w cierpliwość...?
Dzisiaj Google stały się największą firmą nowej gospodarki i synonimem wyszukiwarki zarazem, a łącza 512 kb/s zaczynają irytować powolnością, ale kiedyś korzystało się z modemów 2400 kb/s, K56Flex oznaczało niemal II prędkość kosmiczną, Altavista była najlepszą wyszukiwarką pod słońcem, a dokumentów i publikacji szukało się w NorthernLight... Dzisiaj mamy Web 2.0 i business networking. Co będzie za 5, a co za 10 lat? Naprawdę jestem ciekaw tego, jak i tego, co bedzie wzbudzało wtedy wesołość, bo dzisiaj wzbudziłem u kolegów wybuch śmiechu opowieściami o korzystaniu z modemu 9600 kb/s na łączu analogowym ;))
[opublikowane pierwotnie 2007-01-25]
czwartek, 3 grudnia 2009
Niechęć do podtrzymywania kontaktów?
Dzisiaj ponownie odgrzewany temat sprzed bez mała trzech lat (opublikowane pierwotnie 2007-01-09), ale z moich obserwacji wynika, że aż tak dużo się nie zmieniło w tym czasie.
O czym to ja chciałem dzisiaj? Według różnej maści badań rynkowych ponad 10 milionów ludzi w Polsce uznać można za internautów, czyli więcej niż co trzeci rodak korzysta z sieci [to są dane z 2007 r., aktualne dane pochodzące np. z badania NetTrack, wskazują na niemal 50% penetrację, co daje ponad 14 mln internautów]. Prawie od dziecka mam większy lub mniejszy związek z komputerami, a to oznacza, że sporo moich znajomych również. W Internecie (tak, wtedy jeszcze się to pisało wielką literą, ale kto dzisiaj o tym pamięta?) siedzę niemal od jego początków w tym kraju, a co za tym idzie i internetowych znajomych mam raczej sporo. I najważniejsze: od mniej więcej 15 lat sieć pod różnymi postaciami jest dla mnie jednym z podstawowych narzędzi pracy, a w każdym razie komunikacji, a od kilku lat niemal wszystkie moje kontakty biznesowe dotyczą tego właśnie medium.
Niejeden czytelnik zada sobie pewnie pytanie, co z tego wynika :) Otóż nie zależy mi na tym, żeby się chwalić (bo i czym? Tym, że mam dwie nogi i potrafię mówić? To prawie tak samo popularne dzisiaj :)), chcę tylko pokazać, że w tym kontekscie temat mojego poprzedniej notki na tym blogu nie wygląda imponująco, nieprawdaż? Posiadam konta i w miarę sensowną sieć znajomych w czterech serwisach typu business networking: na Profeo, na LinkedIn, GoldenLine i BiznesNet (o kilku pozostałych, gdzie mam po prostu profile nie wspominając), ale przyczyną całej tej wypowiedzi jest to, że tak naprawdę ilość zaproszeń wysłanych do moich znajomych wielokrotnie przekracza rozmiary moich wirtualnych sieci. Nie do końca rozumiem, dlaczego tak jest, mimo że część z nich sama mi to wyjaśniała. Sorry Winnettou, ale jednak nie przekonują mnie te tłumaczenia: brak czasu (na co? Przecież nie zapraszam nikogo do kółka baletowego), niezrozumienie idei (na boga, pomysł jest prosty jak drut, a i tak wysyłam większości skróconą informację o serwisie i kilka argumentów), niechęć do rejestrowania się gdziekolwiek w sieci (autentyczny argument menadżera, dla którego internet jest istotnym narzędziem komunikacji), a czasem po prostu traktowanie tego jak zwykłe zawracanie gitary... Aha, podobał mi się jeszcze jeden argument, że mojego kolegę interesuje specyficzny kierunek rozwoju zawodowego i szuka ludzi tylko z tą branżą związanych, a gdy wskazałem mu możliwość uczestnictwa w zamkniętej, wyspecjalizowanej grupie dyskusyjnej precyzyjnie odpowiadającej tym oczekiwaniom, gdzie dyskusje prowadzą fachowcy i wieloletni praktycy - zamilkł. Może się obraził?
Zawsze, od lat brakowało mi narzędzi, dzięki którym mógłbym podtrzymać kontakt ze znajomymi prywatnymi i biznesowymi etc., wiem że wielu z tych moich znajomych również, serwisy networkingowe poza tym ułatwiają poszerzenie grona tych znajomych i nawiązanie nowych kontaktów zawodowych, więc o co Wam, kochani, chodzi? A, z góry mówię, że argument niechęci do nowości mnie nie przekonuje - to ten sam internet, a nawet bardziej przyjazny :)
Od czasu opublikowania tego tekstu nastąpiło kilka istotnych zmian, które na pierwszy rzut oka znacząco zmieniły tę sytuację (przede wszystkich pojawienie się i niebywałą popularność Naszej-Klasy), ale czy jest to faktycznie istotna rewolucja w świadomości i mentalności? Cóż, z moich obserwacji wynika jednak, że istotny odsetek użytkowników Naszej-Klasy utożsamia ten serwis z internetem - ich aktywność w sieci ogranicza się WYŁĄCZNIE do NK. I nie są to moje wymysły, ponieważ sam posiadam trochę znajomych, którzy są w miarę aktywni na NK, na której ktoś z rodziny założył im konto, ale poza tym nie mają nawet żadnego konta e-mail (!), o komunikatorach, czy innych formach aktywności w necie nie wspominając. Być może świadectwem pewnego odwrócenia tego trendu i rzeczywistych zmian w postrzeganiu internetu jest niespotykany niemal na skalę światową wzrost liczby rejestracji Polaków na Facebooku, którą możemy obserwować w ostatnich miesiącach? Oby.
Na koniec, jak zwykle, garść komentarzy z "poprzednich edycji":
JŻ:
Witam, Zapewne do tej formy nawiązywania kontaktów trzeba się przyzwyczaić. Przyzwyczajamy się do czegoś około siedmiu lat i to wtedy gdy nam na tym zależy...........Gdy się już do czegoś przyzwyczaisz to działa ono automatycznie. Dobrze jest zadać pytanie na czym Ci zależy w internecie? Do czego w związku z tym się chcesz przyzwyczaić by to działało automatycznie? To jeden ze sposobów podpowiedzi naszym znajomym i rozpoznanie na czym im tak naprawdę zależy. Pozdrawiam
Helaq:
Jolu, myślę, że to w tej konkretnej sytuacji zbędne komplikowanie życia - ja tylko pokazuję ludziom proste i wygodne narzędzie, dzięki któremu zawsze będzie mozliwy kontakt ze mną i vice versa. Co najmniej 2-3 razy w miesiącu spotykam się z sytuacją, że ktoś rozsyła masowo informacje, że zmienił nr telefonu, firmę lub adres mailowy. Nie prościej tylko raz założyć profil w podobnym serwisie?
KT:
Ja znam ciekawszy przykład: Sprzedawałem znajomym i rodzinie sprawdzony sposób na darmowe rozmowy - jajah. Pomimo założenia kont nadal wolą korzystać z "tańszych wieczorów i weekendów". Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, zwłaszcza jeśli te 'wyprzedzają epokę' - jak mówi Kawasaki: "przeskakują do kolejnego zakrętu". To samo ma miejsce w kwestii gg a jabber.
WR:
Krzysiek - mnie też to o czym piszesz nurtuje od dłuższego czasu :-). Pomijając już moich rówieśników….:-) ucieszyłam się kiedy dostałam pod opiekę studentów. Pomyślałam młodzi, otwarci, pasjonaci komputerów …nauczę się od nich czegoś nowego ....jakże się pomyliłam :-) trzeba dużo cierpliwości, samozaparcia, wiele słów użyć, żeby kogoś "przekonać" czy zaprosić do aktywnego korzystania z tego, co jest dostępne w sieci.
Myślę sobie tak, jak KT. , że do wszystkiego trzeba dojrzeć .... choć pamiętam, co mówił na konferencji Kultura 2.0 Aleksander Bard, że stosujemy stare paradygmaty do nowego świata, w którym to zagościł na dobre nowy podział klasowy (gdzie na szczycie piramidy znajdują się NETOKRACI – wąska elitarna wybrana grupa ludzi).
W związku z tym czy wiemy tak na dobrą sprawę, w jakim czasie żyjemy i w którym miejscu piramidy jesteśmy? Tak wiem rewolucja technologiczna! I co z tego? Wszystko dopiero przed nami. Każdy będzie musiał się w pewnym momencie sam określić, w jakim miejscu piramidy chce być. Cierpliwości :-)
Ja jestem dobrej myśli.
Dla lepszej "orientacji" w temacie podrzucam jeszcze do przemyślenia Wam tekst Pana Bendyka POLAKÓW PORTRET Z SIECI nt. poziomu potencjału modernizacyjnego naszego społeczeństwa: http://technopolis.polityka.pl/?p=5
Helaq:
być może kluczem do tego, o czym pisałem, jest jedna z kwestii z podanego przez WR artykułu:
"Cyfrowa przepaść jest jednak nie tylko skutkiem różnic w dostępie do infrastruktury, choć w Polsce koszty są jednym z ważniejszych czynników blokujących dostęp do nowoczesnych technologii. Nie mniej jednak istotną blokadą są bariery mentalne i kompetencyjne. - To zdumiewające, ale 30 proc. Polaków, mających dostęp do komputera i Internetu, nie korzysta z tej możliwości - zauważa Batorski. Wskaźnik ten rośnie wraz z wiekiem badanych, a spostrzeżenie to odsłania kolejny, pokoleniowy wymiar polskiej cyfrowej przepaści".
O czym to ja chciałem dzisiaj? Według różnej maści badań rynkowych ponad 10 milionów ludzi w Polsce uznać można za internautów, czyli więcej niż co trzeci rodak korzysta z sieci [to są dane z 2007 r., aktualne dane pochodzące np. z badania NetTrack, wskazują na niemal 50% penetrację, co daje ponad 14 mln internautów]. Prawie od dziecka mam większy lub mniejszy związek z komputerami, a to oznacza, że sporo moich znajomych również. W Internecie (tak, wtedy jeszcze się to pisało wielką literą, ale kto dzisiaj o tym pamięta?) siedzę niemal od jego początków w tym kraju, a co za tym idzie i internetowych znajomych mam raczej sporo. I najważniejsze: od mniej więcej 15 lat sieć pod różnymi postaciami jest dla mnie jednym z podstawowych narzędzi pracy, a w każdym razie komunikacji, a od kilku lat niemal wszystkie moje kontakty biznesowe dotyczą tego właśnie medium.
Niejeden czytelnik zada sobie pewnie pytanie, co z tego wynika :) Otóż nie zależy mi na tym, żeby się chwalić (bo i czym? Tym, że mam dwie nogi i potrafię mówić? To prawie tak samo popularne dzisiaj :)), chcę tylko pokazać, że w tym kontekscie temat mojego poprzedniej notki na tym blogu nie wygląda imponująco, nieprawdaż? Posiadam konta i w miarę sensowną sieć znajomych w czterech serwisach typu business networking: na Profeo, na LinkedIn, GoldenLine i BiznesNet (o kilku pozostałych, gdzie mam po prostu profile nie wspominając), ale przyczyną całej tej wypowiedzi jest to, że tak naprawdę ilość zaproszeń wysłanych do moich znajomych wielokrotnie przekracza rozmiary moich wirtualnych sieci. Nie do końca rozumiem, dlaczego tak jest, mimo że część z nich sama mi to wyjaśniała. Sorry Winnettou, ale jednak nie przekonują mnie te tłumaczenia: brak czasu (na co? Przecież nie zapraszam nikogo do kółka baletowego), niezrozumienie idei (na boga, pomysł jest prosty jak drut, a i tak wysyłam większości skróconą informację o serwisie i kilka argumentów), niechęć do rejestrowania się gdziekolwiek w sieci (autentyczny argument menadżera, dla którego internet jest istotnym narzędziem komunikacji), a czasem po prostu traktowanie tego jak zwykłe zawracanie gitary... Aha, podobał mi się jeszcze jeden argument, że mojego kolegę interesuje specyficzny kierunek rozwoju zawodowego i szuka ludzi tylko z tą branżą związanych, a gdy wskazałem mu możliwość uczestnictwa w zamkniętej, wyspecjalizowanej grupie dyskusyjnej precyzyjnie odpowiadającej tym oczekiwaniom, gdzie dyskusje prowadzą fachowcy i wieloletni praktycy - zamilkł. Może się obraził?
Zawsze, od lat brakowało mi narzędzi, dzięki którym mógłbym podtrzymać kontakt ze znajomymi prywatnymi i biznesowymi etc., wiem że wielu z tych moich znajomych również, serwisy networkingowe poza tym ułatwiają poszerzenie grona tych znajomych i nawiązanie nowych kontaktów zawodowych, więc o co Wam, kochani, chodzi? A, z góry mówię, że argument niechęci do nowości mnie nie przekonuje - to ten sam internet, a nawet bardziej przyjazny :)
Od czasu opublikowania tego tekstu nastąpiło kilka istotnych zmian, które na pierwszy rzut oka znacząco zmieniły tę sytuację (przede wszystkich pojawienie się i niebywałą popularność Naszej-Klasy), ale czy jest to faktycznie istotna rewolucja w świadomości i mentalności? Cóż, z moich obserwacji wynika jednak, że istotny odsetek użytkowników Naszej-Klasy utożsamia ten serwis z internetem - ich aktywność w sieci ogranicza się WYŁĄCZNIE do NK. I nie są to moje wymysły, ponieważ sam posiadam trochę znajomych, którzy są w miarę aktywni na NK, na której ktoś z rodziny założył im konto, ale poza tym nie mają nawet żadnego konta e-mail (!), o komunikatorach, czy innych formach aktywności w necie nie wspominając. Być może świadectwem pewnego odwrócenia tego trendu i rzeczywistych zmian w postrzeganiu internetu jest niespotykany niemal na skalę światową wzrost liczby rejestracji Polaków na Facebooku, którą możemy obserwować w ostatnich miesiącach? Oby.
Na koniec, jak zwykle, garść komentarzy z "poprzednich edycji":
JŻ:
Witam, Zapewne do tej formy nawiązywania kontaktów trzeba się przyzwyczaić. Przyzwyczajamy się do czegoś około siedmiu lat i to wtedy gdy nam na tym zależy...........Gdy się już do czegoś przyzwyczaisz to działa ono automatycznie. Dobrze jest zadać pytanie na czym Ci zależy w internecie? Do czego w związku z tym się chcesz przyzwyczaić by to działało automatycznie? To jeden ze sposobów podpowiedzi naszym znajomym i rozpoznanie na czym im tak naprawdę zależy. Pozdrawiam
Helaq:
Jolu, myślę, że to w tej konkretnej sytuacji zbędne komplikowanie życia - ja tylko pokazuję ludziom proste i wygodne narzędzie, dzięki któremu zawsze będzie mozliwy kontakt ze mną i vice versa. Co najmniej 2-3 razy w miesiącu spotykam się z sytuacją, że ktoś rozsyła masowo informacje, że zmienił nr telefonu, firmę lub adres mailowy. Nie prościej tylko raz założyć profil w podobnym serwisie?
KT:
Ja znam ciekawszy przykład: Sprzedawałem znajomym i rodzinie sprawdzony sposób na darmowe rozmowy - jajah. Pomimo założenia kont nadal wolą korzystać z "tańszych wieczorów i weekendów". Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, zwłaszcza jeśli te 'wyprzedzają epokę' - jak mówi Kawasaki: "przeskakują do kolejnego zakrętu". To samo ma miejsce w kwestii gg a jabber.
WR:
Krzysiek - mnie też to o czym piszesz nurtuje od dłuższego czasu :-). Pomijając już moich rówieśników….:-) ucieszyłam się kiedy dostałam pod opiekę studentów. Pomyślałam młodzi, otwarci, pasjonaci komputerów …nauczę się od nich czegoś nowego ....jakże się pomyliłam :-) trzeba dużo cierpliwości, samozaparcia, wiele słów użyć, żeby kogoś "przekonać" czy zaprosić do aktywnego korzystania z tego, co jest dostępne w sieci.
Myślę sobie tak, jak KT. , że do wszystkiego trzeba dojrzeć .... choć pamiętam, co mówił na konferencji Kultura 2.0 Aleksander Bard, że stosujemy stare paradygmaty do nowego świata, w którym to zagościł na dobre nowy podział klasowy (gdzie na szczycie piramidy znajdują się NETOKRACI – wąska elitarna wybrana grupa ludzi).
W związku z tym czy wiemy tak na dobrą sprawę, w jakim czasie żyjemy i w którym miejscu piramidy jesteśmy? Tak wiem rewolucja technologiczna! I co z tego? Wszystko dopiero przed nami. Każdy będzie musiał się w pewnym momencie sam określić, w jakim miejscu piramidy chce być. Cierpliwości :-)
Ja jestem dobrej myśli.
Dla lepszej "orientacji" w temacie podrzucam jeszcze do przemyślenia Wam tekst Pana Bendyka POLAKÓW PORTRET Z SIECI nt. poziomu potencjału modernizacyjnego naszego społeczeństwa: http://technopolis.polityka.pl/?p=5
Helaq:
być może kluczem do tego, o czym pisałem, jest jedna z kwestii z podanego przez WR artykułu:
"Cyfrowa przepaść jest jednak nie tylko skutkiem różnic w dostępie do infrastruktury, choć w Polsce koszty są jednym z ważniejszych czynników blokujących dostęp do nowoczesnych technologii. Nie mniej jednak istotną blokadą są bariery mentalne i kompetencyjne. - To zdumiewające, ale 30 proc. Polaków, mających dostęp do komputera i Internetu, nie korzysta z tej możliwości - zauważa Batorski. Wskaźnik ten rośnie wraz z wiekiem badanych, a spostrzeżenie to odsłania kolejny, pokoleniowy wymiar polskiej cyfrowej przepaści".
Etykiety:
kontakty,
networking,
web 2.0,
znajomi
wtorek, 1 grudnia 2009
Cegły z przesłaniem
Przejeżdżam tamtędy codziennie: skrzyżowanie na moim osiedlu, obok skład budowlany. Skład jak skład, nic szczególnego, tyle że na płocie wiszą sobie reklamy. Pewnie nie zwróciłbym większej uwagi na nie, gdyby nie dość długie oczekiwanie na zielone światło. Czytać w samochodzie mogę jedynie reklamy, więc zamiatam wzrokiem dookoła. Nagle mój wzrok pada na nią... Perełka! Oto, co geniusz ludzki spłodził:
Cegły. Stworzone dla nas, ludzi
Nie uwierzyłem, raz jeszcze przeczytałem. Nie, jednak się nie pomyliłem. Rozglądam się dokoła ukradkiem (a nuż widelec ukryta kamera?), ale nie, naprawdę ktoś to wymyślił. Po chwili konsternacji zacząłem się śmiać, bo w głębi duszy wciąż myślałem, że to żart.
Nie mogę się oprzeć odniesieniu do swojego wcześniejszego wpisu na temat idei w marketingu i biznesie i apeluję do ludzi z działów marketingu firm różnej maści: ludzie, błagam, nie ośmieszajcie swojej roboty. Nie ośmieszajcie siebie, nie ośmieszajcie firm, dla których pracujecie, bo czasami budzi to uśmiech - jak w tym przypadku, ale czasami nawet zażenowanie.
Tu się akurat uśmiałem, ale nie sądzę, żeby to był zamierzony efekt. Może i się czepiam, ale taki już ze mnie upierdliwiec. Mała podpowiedź w razie czego: litości, to tylko cegły - nie znam się na budowlance, ale prawdopodobnie przyzwoite. Mimo wszystko jednak cegły :) Aha, i jeszcze jedno: a może tak mniej zadęcia i więcej dystansu do własnej pracy?
W sumie dziękuję: zdecydowanie poprawiło mi to nastrój :))
Nie mogę się oprzeć odniesieniu do swojego wcześniejszego wpisu na temat idei w marketingu i biznesie i apeluję do ludzi z działów marketingu firm różnej maści: ludzie, błagam, nie ośmieszajcie swojej roboty. Nie ośmieszajcie siebie, nie ośmieszajcie firm, dla których pracujecie, bo czasami budzi to uśmiech - jak w tym przypadku, ale czasami nawet zażenowanie.
Tu się akurat uśmiałem, ale nie sądzę, żeby to był zamierzony efekt. Może i się czepiam, ale taki już ze mnie upierdliwiec. Mała podpowiedź w razie czego: litości, to tylko cegły - nie znam się na budowlance, ale prawdopodobnie przyzwoite. Mimo wszystko jednak cegły :) Aha, i jeszcze jedno: a może tak mniej zadęcia i więcej dystansu do własnej pracy?
W sumie dziękuję: zdecydowanie poprawiło mi to nastrój :))
PS.: w komentarzu do tego wpisu kolega zacytował reklamę pewnej firmy z Radomia, produkującej kostkę betonową: "Odkryjesz piękno w betonie". Tyz piknie :)
[opublikowane pierwotnie 2006-11-22]
Etykiety:
fail,
głupi marketing,
idea,
slogan
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Tagi
agd
(1)
agile
(2)
Agile tuning
(2)
amica
(1)
antysemityzm
(1)
autoserwis
(2)
biurokracja
(2)
blog
(1)
blog polityczny
(1)
blogger
(1)
brak tematów
(1)
branding
(2)
Chiny
(1)
content
(1)
czas wolny
(1)
dane osobowe
(2)
defekt muzgó
(1)
dziecko
(1)
dziennikarstwo
(2)
dziura
(1)
edukacja
(1)
ekologia
(2)
employer branding
(1)
etyka marketingu
(1)
ezoteryka
(1)
fail
(3)
felieton
(1)
fiat
(3)
foto
(3)
fotoblog
(1)
fun
(1)
głupi marketing
(5)
głupota
(2)
google
(1)
gospodarka
(1)
handel
(2)
hipermarkety
(1)
hr
(1)
hrcamp
(1)
idea
(2)
indywidualizm
(1)
informacja
(1)
innowacyjność
(1)
instrukcja
(2)
internet
(5)
it
(1)
jacek gadzinowski
(1)
jan nowicki
(1)
komiks
(1)
konferencja
(2)
kontakty
(2)
Kraków
(1)
król dawid
(1)
kurnik
(1)
mandat
(2)
manpower
(1)
marka
(1)
mastercook
(1)
matka kurka
(1)
misja
(1)
networking
(2)
niefrasobliwość
(1)
niegospodarność
(1)
nissan
(1)
obsługa klienta
(7)
ochrona środowiska
(2)
organizacja
(2)
pazerność
(1)
piłka nożna
(1)
poczta polska
(2)
polactwo
(1)
polemika
(1)
policja
(1)
polityka
(3)
polska polityka
(1)
pomnik
(1)
pr
(1)
prasa
(3)
prawo
(3)
profeo
(1)
project management
(2)
promocje świąteczne
(1)
przestrzeń publiczna
(3)
raport
(1)
reklama
(3)
rozwój
(1)
sąd
(1)
serwis
(1)
slogan
(2)
social media
(3)
społeczeństwo
(1)
społeczności
(1)
szkło kontaktowe
(1)
translator
(1)
treści
(1)
trudny klient
(2)
tv
(1)
viamot
(2)
walentynki
(2)
web 2.0
(2)
więzi społeczne
(1)
współpraca
(1)
wykroczenie
(2)
z dziejów głupoty polskiej
(4)
zapalenie jaźni
(1)
zarządzanie
(1)
zdjęcia
(1)
znajomi
(2)